Nikt nie chce rozmawiać o obecnym dziedzictwie Charliego Kirka


Zapisz się na Slatest, aby codziennie otrzymywać na skrzynkę pocztową najciekawsze analizy, krytykę i porady.
Jesteśmy w drugim tygodniu rozległej i w dużej mierze trywialnej debaty narodowej na temat wolności słowa, podżegania, kultury i mediów. Dyskusja ta była cynicznie wykorzystywana przez przeciwników wolności słowa do karania pracowników, zwalniania pracowników naukowych i odwoływania mówców, a wszystko to odbywało się przy jednoczesnym utrzymywaniu, że jest to najlepszy sposób na ochronę wolności, demokracji i wolności słowa. Najwyraźniej albo Pierwsza Poprawka sama się zaakceptowała, albo kraj wywrócił ją do góry nogami.
Prawda jest taka, że jedno i drugie ma miejsce. W tym tygodniu w podcaście Amicus Dahlia Lithwick rozmawiała z Mary Anne Franks, wykładowczynią prawa praw obywatelskich na Wydziale Prawa Uniwersytetu George'a Washingtona. Jest ona prezeską oraz dyrektorką ds. polityki legislacyjnej i technologicznej w Cyber Civil Rights Initiative, organizacji non-profit zajmującej się zwalczaniem nadużyć i dyskryminacji w internecie. Jej najnowsza książka to „Fearless Speech: Breaking Free from the First Amendment” . Ta rozmowa została zredagowana i skrócona dla większej przejrzystości.
Dahlia Lithwick: Co sądzisz o Charliem Kirku jako nowym patronie wolności słowa w Ameryce, a także o Charliem Kirku, którego zabójstwo stało się powodem kryminalizacji wolności słowa w Ameryce?
Mary Anne Franks: Jeśli jest coś pouczającego w tej chwili, jeśli jest coś dobrego, co może z niej wyniknąć, to jest to zerwanie wszelkich iluzji retorycznych i narodowej bezwładności, które mieliśmy, ponieważ przez tak długi czas zakładaliśmy, że wszyscy jesteśmy jedynie obrońcami wolności słowa. Ta chwila wyraźnie pokazuje, co zrobiliśmy źle w tej kwestii i jak poważny i niebezpieczny jest ten czas.
Powiedz mi, jeśli się mylę, ale ta sprzeczność jest jeszcze poważniejsza w obliczu innego problemu, jakim jest konsolidacja kontroli nad dużymi organami medialnymi, która ma miejsce właśnie teraz: Trump twierdzi, że zawarł umowę z chińskim rządem w sprawie sprzedaży TikToka amerykańskim firmom, a do tego dochodzi potencjalna megafuzja Warner Bros., Discovery i Paramount Skydance.
Pomińmy na chwilę fakt, że ta konsolidacja odbywa się na korzyść sojuszników i lojalnych wobec Trumpa. To decyzje podejmowane przez podmioty prywatne, jak sądzę, ale nie ma to nic wspólnego z rynkiem idei, tak jak rozumieli go twórcy Konstytucji. Chodzi po prostu o optymalizację korzyści dla akcjonariuszy i próbę uniknięcia zagrożeń ze strony administracji. Ta konsolidacja odbywa się w tym samym czasie, co ta oczerniająca. Po ich połączeniu całe platformy są po prostu przejmowane i służą temu reżimowi. Dzieje się to szybko i nie sądzę, żebyśmy to zauważyli, i nie jestem pewien, czy prawo nadąży za tym?
Nawet jeśli Pierwsza Poprawka oznacza, że być może w pewnym momencie dojdzie do jakiegoś procesu sądowego, który ostatecznie zostanie wszczęty w celu obrony niektórych z tych interesów – to nie utrzymuje nas w miejscu sprzyjającym wolności słowa. Oznacza to po prostu, że rząd będzie naciskał i naciskał, i miejmy nadzieję, że ktoś w końcu będzie w stanie się sprzeciwić i zostać zrehabilitowany. Ale do tego czasu ochładzacie i tłumicie swoje społeczeństwo, a my wszyscy nauczymy się milczeć. To właśnie dzieje się od kilku lat. Pierwsza Poprawka nie interweniuje w sposób ochronny, w jaki byśmy tego potrzebowali. I robi dla nas coś przeciwnego, niż zawsze sobie wmawialiśmy. Powszechnie uważa się, że Pierwsza Poprawka nie tylko nakłada ograniczenia na rząd, ale także zachęca nas wszystkich do otwartego spojrzenia na mowę innych ludzi.
Ten słynny cytat, który zawsze błędnie przypisuje się Wolterowi: „Gardzę tym, co mówisz, ale będę bronił twego prawa do jego głoszenia do śmierci”. Czy uważamy, że to opisuje Amerykanów? Czy opisuje ludzi z sąsiedztwa, czy wręcz przeciwnie? Czy jest tak, że jeśli nienawidzę tego, co mówisz, zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby cię uciszyć? I nazwę cię cenzorem za wyrażanie swoich poglądów, jeśli mi się nie podobają? To prawdziwy problem i część rozbieżności między Pierwszą Poprawką a sposobem, w jaki powinna działać, a rzeczywistą mocą wiążącą, jakiej potrzebowalibyśmy w systemie chroniącym wolność słowa. To system, którego po prostu nie mamy. Zatrzymajmy się na chwilę, aby omówić zwrot „rynek idei”. Zakłada się, że to dobry sposób na wyrażenie tego, co rozumiemy przez wolność słowa i wymianę idei.
„Rynek idei” to bardzo interesująca, skomercjalizowana wizja tego, jak naprawdę wygląda mowa. A teraz widzimy, jak dosłownie się ją wprowadza w życie. Kiedy myślimy o tym, jak wyglądają rynki, to widzimy, że wszystkie one opierają się na manipulacji i konsolidacji władzy. Jeśli pozwolimy rynkowi rozwijać się naturalnie, gdy środowisko, w którym się rozwinął, nie jest równe, a ludzie nie mają równego dostępu, równej władzy ani przywilejów, to otrzymamy efekt większej władzy, która ma coraz więcej władzy, i to wszystko, co kiedykolwiek się wydarzy, chyba że zostaną podjęte jakieś interwencje. Jeśli kiedykolwiek uważaliśmy, że wolność słowa ma to korygować i że musimy upewnić się, że głosy mniejszości zostaną usłyszane, aby nie były bez przerwy deptane przez elity – gdzie jest teraz ta siła?
Poza tym wszystkim, administracja jest obecnie również firmą technologiczną. Oto, co mam na myśli. Słyszeliśmy wszystkie te obawy ze strony Republikanów, którzy mówili, że administracja Bidena rozmawiała z firmami mediów społecznościowych i że doszło do zmowy między Big Tech a wszystkimi tymi liberałami, oskarżenia, że wszyscy się przebudzili. Teraz masz prezydenta, który jest właścicielem platformy mediów społecznościowych. Trump ma rzeczywisty udział finansowy w Truth Social i wykorzystuje ją jako swój własny, prywatny kanał propagandowy. Nie mówimy o tym, jak to wpływa na wolność słowa i jak to wpływa na rynek. Masz Elona Muska mianowanego specjalnym pracownikiem rządowym, a to oznacza, że zostaje bezpośrednio włączony do rządu. Co to oznacza dla X, stając się kanałem propagandy prezydenta? Mamy przejęcie rządu przez technologie w tym samym czasie, co wszystkie inne formy konsolidacji, o których mówisz, i to powinno być przerażające dla ludzi.
Do tej pory rozmawialiśmy o administracji Trumpa, ale chcę chwilę porozmawiać o „my”. Wielu z nas zajęło to bardzo wzniosłe stanowisko moralne, że chociaż Charlie Kirk mógł być głośnym głosicielem nienawiści i pogardy dla kobiet o innym kolorze skóry, równości rasowej, praw osób transpłciowych, Paula Pelosi, regulacji dotyczących broni, wszystkie te poglądy zostały w jakiś sposób wymuszone i stały się cnotą, ponieważ był gotów osobiście pojawić się na kampusach i osobiście debatować ze studentami.
Te debaty „Zmień moje zdanie” na kampusach zostały sfilmowane, zmontowane i przekształcone w treść dla Turning Point USA, stając się symbolem idei, że nie ma wyższego wcielenia wartości Pierwszej Poprawki niż Charlie Kirk. To propozycja „my”. Widzę to wszędzie.
Wydaje się, że istnieje głęboko zakorzenione poczucie, że te debaty były celem samym w sobie, że tego rodzaju debaty są celem samym w sobie, dla równości, wolności i godności, tak jak postrzegamy je jako wartości konstytucyjne. Jako ktoś, kto śledził Pierwszą Poprawkę tak uważnie jak ty, co sądzisz o tym poczuciu, że ostatecznie to, co zrobił Kirk – i za co zapłacił straszliwie życiem – ucieleśniało tezę, że wszystkie idee powinny być wyrażane na rynku idei i że gdyby każdy otwarcie debatował z każdym, świat byłby lepszy.
Na czym tak naprawdę polegała ta odmiana tak zwanej wolności słowa, czy też obywatelskiej dyskusji, jak niektórzy ją nazywają? Czy rzeczywiście powinniśmy się jej trzymać, niezależnie od losu jednego z jej zwolenników?
Powiedziałbym, że nie, jeśli faktycznie zależy nam na wolności słowa, bo było wręcz przeciwnie. To była osoba, która – myślę, że warto to zaznaczyć – nie należała do społeczności uniwersyteckiej, nie była studentką, profesorką, ekspertką.
To ktoś, kto zdołał przedostać się na uniwersytety jako, z braku lepszego słowa, troll – mówiąc: Nie zgadzam się z całą tą ideą uniwersytetu. Jestem outsiderem i chcę iść i denerwować ludzi, podburzać ich, chcę to filmować i chcę na tym zarabiać. Właśnie o to chodziło. To nie był ktoś, kto próbował modelować w społeczności uniwersyteckiej, jak możemy prowadzić zdrowe rozmowy. To był ktoś, kto miał biznesplan. Kto wie, czy to dobry, czy zły biznesplan, ale jako model wolności słowa – nie.
Kiedy pomyślimy o tym, co to naprawdę oznaczało, to Turning Point faktycznie stworzyło listę osób, listę obserwacyjną, zwaną Listą Obserwacyjną Profesorów, na której wymieniono profesorów, którzy nie są odpowiednio związani ideologicznie z Charliem Kirkiem i jego organizacją. Osoby te doświadczyły nadzwyczajnych nękań, gróźb śmierci itd., a to celowa próba ograniczenia wolności słowa. Właśnie o to chodziło Turning Point – o ograniczenie wolności słowa, której nie lubili, a następnie próbowano przywłaszczyć sobie pochwały, mówiąc: „Ale ja robię z tego debatę, po prostu przyjdź i ze mną podyskutuj”. Ale kiedy jednocześnie narażasz ludzi na utratę środków do życia i ich bezpieczeństwo fizyczne, a potem pojawiasz się i mówisz: „Po prostu podyskutuj ze mną”, nie udawajmy, że było to jakieś obywatelskie zobowiązanie do otwartej dyskusji. Był to ktoś, kto próbował wykorzystać formalistyczne mechanizmy debaty, aby stworzyć wrażenie, że zależy mu na wolności słowa, jednocześnie dbając o to, aby ludzie dosłownie zgłaszali nauczycieli, bo nie są wystarczająco prawicowi lub nie wyrażają na zajęciach poglądów, które ich zdaniem są odpowiednie dla uczniów.
Jest tu naprawdę niepokojący schemat, którego po prostu nie dostrzegamy. Zostaliśmy tak oszukani, że wierzymy w istnienie sprawiedliwości, że „Cóż, lewica posunęła się za daleko”, i znów słyszymy to od liberałów, którzy mówią: „To z pewnością prawda, że kultura nietolerancji jest czymś, co uniwersytety naprawdę kultywują”, jakby to była prawda. Jakby uniwersytety w każdej chwili nadawały ton naszemu krajowi. Jakby nie było o wiele potężniejszych rzeczy, takich jak, jak powiedziałby Charlie Kirk o Drugiej Poprawce, to niezachwiane przekonanie, że trzeba zaakceptować kilka martwych dzieci, jeśli wierzy się w to prawo konstytucyjne. Ale jakoś nie postrzegamy tego jako o wiele silniejszej motywacji, dla której Ameryka stała się tak brutalna i tak ekstremalna.
I myślę, że skrajna prawica czuje się słaba. Członkowie administracji Trumpa mówią: Tak bardzo boimy się nawet sugestii , że skrajna prawica nie ma teraz racji we wszystkim, że zamierzamy ją całkowicie zdławić. Zagrozimy im przemocą. Pozbawimy ich funduszy, będziemy ich inwigilować, bo tak bardzo boimy się tego, co mogą powiedzieć. Dlatego próbują upierać się, że muszą uprzedzić jakąś formę przemocy, bo nie potrafią przyznać, że tak naprawdę ciągle powtarzają, że się boją. Tak bardzo boją się sprzeciwu, tak bardzo boją się krytyki, że muszą odpowiadać tego rodzaju represjami.
