Ma 23 lata. Jest jedną z najbardziej wpływowych dziennikarek w Strefie Gazy. Teraz opowiada swoją historię.


Zapisz się na Slatest, aby codziennie otrzymywać na skrzynkę pocztową najciekawsze analizy, krytykę i porady.
Od prawie dwóch lat Gaza jest najbardziej niebezpiecznym miejscem na świecie dla dziennikarzy. Według Komitetu Ochrony Dziennikarzy (Committee to Protect Journalists), od października 2023 roku zginęły setki reporterów i pracowników mediów, co stanowi bezprecedensową liczbę ofiar we współczesnym konflikcie. Ci, którzy przeżyli, nadal dokumentują zniszczenia, jednocześnie doświadczając ich osobiście, często ze świadomością, że noszenie kamizelki prasowej nie jest zabezpieczeniem, lecz czyni ich celem ataku.
Wśród nich jest Plestia Alaqad, jedna z najbardziej wpływowych reporterek, jakie pojawiły się w Gazie podczas wojny. Mając zaledwie 21 lat i świeżo po ukończeniu studiów 7 października 2023 roku, Alaqad zaczęła nadawać relacje, które dotarły do milionów odbiorców w mediach społecznościowych, oferując światu rzadką okazję zajrzenia w codzienne życie w czasie bombardowań, gdy Strefa Gazy pozostawała zamknięta dla zagranicznych dziennikarzy.
Jej nadchodząca książka „ The Eyes of Gaza: A Diary of Resilience” , która ukaże się 30 września, przekształca jej prywatne pamiętniki w coś trwalszego. To, co zaczyna się jako surowe, poetyckie notatki o przetrwaniu, przeradza się w przejmującą kronikę zbiorowych doświadczeń ludzi w nieustającym oblężeniu. Alaqad pisze z intymnością, która przyciąga czytelników: fotografuje dzieci w schronach Agencji Pomocy Humanitarnej ONZ, próbując je rozśmieszyć; słyszy głosy wołające o pomoc spod gruzów i wie, że nic nie może zrobić; decyduje się zostawić matkę, aby zmniejszyć ryzyko, na jakie jest narażona, gdy dziennikarze stają się celem ataków.
A pośród tego spustoszenia, zatrzymuje się na najdrobniejszych momentach wytchnienia, jak znalezienie paczki ciasteczek: „CIASTECZKA!” – pisze z dziecięcą radością. To ulotny szczegół, ale takie chwile, rozsiane pośród scen grozy i żalu, są głęboko orzeźwiające, przypominając, że Palestyńczycy nie są bezdusznymi potworami, za jakie zbyt często ich przedstawiają.
W tej rozmowie zapytałem Alaqad, dlaczego zdecydowała się opublikować coś tak intymnego, jak łączy brutalność, której była świadkiem, z człowieczeństwem, którym pragnie się dzielić ze światem, i co to znaczy opowiedzieć swoją historię jako dziennikarka i Palestynka. Wywiad został zredagowany i skrócony dla większej przejrzystości.
Aymann Ismail: Byłeś jednym z najbardziej wpływowych reporterów na miejscu w Strefie Gazy, a teraz napisałeś książkę. Jak do tego doszło?
Plestia Alaqad: Zawsze wiedziałam, że chcę napisać książkę, ale nigdy nie myślałam, że będzie o ludobójstwie. Prowadzę pamiętniki od szóstej klasy. Pierwszym był fioletowy notes, który dała mi mama. Pisałam w nich o różnych rzeczach: o moich uczuciach, o tym, co wydarzyło się w moim życiu, o moim ulubionym nauczycielu, o moim ulubionym zespole. Podczas ludobójstwa robiłam to samo i pisałam w pamiętnikach. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że staną się książką. Pamiętnik to coś osobistego, a nie coś, co się publikuje. Ale po prawie dwóch latach tej wojny zdałam sobie sprawę, że to, co piszę, to nie tylko moja historia. To historia milionów ludzi. Wtedy pomyślałam: OK, muszę to opublikować.
Często pojawiają się wątpliwości co do tego, czy Palestyńczycy, a zwłaszcza palestyńscy dziennikarze, są postrzegani jako wiarygodni mówcy prawdy lub wiarygodni świadkowie naoczni. Czy mógłby Pan opowiedzieć o różnicach między pisaniem czegoś jako dziennikarz a pisaniem czegoś takiego, co przypomina czytanie pamiętnika? Czy to przekonanie odegrało tu jakąś rolę?
Dorastając jako Palestyńczyk, czułem, że nie możemy opowiadać własnych historii. Zawsze opowiadali je inni. I jak powiedziałeś, jeśli jesteś Palestyńczykiem opowiadającym swoją historię, nie jesteś uważany za wiarygodnego. Ale jeśli opowiada ją ktoś obcy, nagle staje się to wiarygodne. Teraz widzę w internecie tak wiele nieprawdziwych informacji. Nawet język. Nazywanie tego ludobójstwa „konfliktem”. To skłoniło mnie do refleksji: To, co dzieje się teraz, jest historią. Kto ją napisze? Kto opowie nasze historie? Nie chcę za 30 lat otwierać podręcznika szkolnego i znaleźć czegoś o Gazie napisanego nie przez nas. Tę historię powinni opowiedzieć ci, którzy ją przeżyli.
Twoja książka zaczyna się w październiku 2023 roku i opisujesz ludzi, których spotykasz w najgorszych okolicznościach, takich jak Motaz, Yara, Dana. To pamiętnik, ale nie czyta się go tak, jakbyś opowiadał tylko swoją historię. Jako czytelnika uderzyło mnie to, jak łączysz brutalność z człowieczeństwem. Na jednej stronie opisujesz przemoc niepodobną do niczego, co kiedykolwiek czytałem, a na innej piszesz wersy w stylu: „Przyjaźnie w Palestynie mają swoją własną klasyfikację…”. Czy trudno było pisać o rzeczach tak głęboko ludzkich i osobistych, a jednocześnie nieść ze sobą odpowiedzialność dokumentowania tego, co dzieje się wokół ciebie?
Nic w ludobójstwie nie dotyczy jednostki. Nawet jeśli piszę o sobie, to nie jest tylko moja historia. Tysiące ludzi przeżywają tę samą historię, a nawet gorsze. Dlatego kiedy przyjaciele, a nawet obcy ludzie opowiadają mi swoje historie, czuję, że jestem im winien to, by je również opisać. Przyjaźń, codzienne życie – wszystko w Gazie wydaje się inne, bo zostało ukształtowane przez ludobójstwo. Pisanie zawsze jest trudne, ale jednocześnie czuję się w obowiązku.
Pod koniec książki, gdy emocje sięgają zenitu, stajesz przed możliwością opuszczenia Gazy. Ten moment wydaje się kulminacją narracji. Czy pominąłeś coś, co znalazło się na kartach książki?
Najtrudniejsze nie było to, co przerwałem. Najtrudniejsze było to, że wiedziałem, że ludzie to przeczytają. Kiedy pisałem, nie pisałem z myślą o publikacji. To było osobiste. Redagowanie oznaczało uświadomienie sobie, że moje myśli i emocje nie będą już moje. To było najtrudniejsze.
A jednak włączasz poezję, jak wtedy, gdy piszesz o tragicznej stracie przyjaciela, którego znałeś od czwartej klasy, a którego rodzina dała ci schronienie, gdy nie miałeś dokąd pójść. Zwłaszcza jeśli nie miałeś zamiaru, aby to kiedykolwiek przeczytano, jakie to uczucie teraz wiedzieć, że ktoś taki jak ja, ktoś, kogo nigdy nie spotkałeś, kto mieszka w Ameryce, czyta twoją historię?
Nie wypada mówić, że się cieszę, ale w głębi duszy cieszę się, że ludzie znają nasze imiona i historie. Ale jednocześnie to absolutne minimum. Nienawidzę tego, że żyjemy w świecie, w którym ta książka w ogóle musi istnieć. To nie fikcja, w której cieszysz się, że się sprzedała albo że ludzie ją czytają. To oparta na faktach. Więc szczerze mówiąc, to sprzeczne emocje.
Czy uważa Pan to za pracę dziennikarską?
Nie. Traktuję to jako osobisty projekt. Nawet gdybym nie był dziennikarzem, napisałbym to. To nie jest o dziennikarstwie. To o byciu Palestyńczykiem, który przeżył ludobójstwo.
Jako dziennikarze mówimy, że piszemy „pierwszy szkic historii”. Tak właśnie postrzegam twoją książkę. Dlatego twierdzę, że to dziennikarstwo.
[ Śmiech ] Może. Ale dla mnie to nadal sprawa osobista.
Mam palestyńskiego przyjaciela, który powiedział mi, że Palestyńczycy tak naprawdę nie mają wyboru między byciem aktywistami a dziennikarzami, że samo bycie Palestyńczykiem zmusza ich do obu. Co o tym sądzisz?
Aktywizm i dziennikarstwo to dwie różne rzeczy. Ale w przypadku ludobójstwa każdy ma prawo opowiedzieć swoją historię. Zginęło prawie 300 dziennikarzy . [ Przyp. red.: Dokładna liczba ofiar różni się w zależności od organizacji, ale wśród organizacji praw człowieka panuje zgoda co do tego, że liczba ofiar sięga setek. ] To najbardziej śmiercionośny czas dla prasy. Nie możemy więc po prostu powiedzieć, że tylko dziennikarze mają prawo mówić. Każdy ma prawo mówić, publikować i wyrażać swoją historię.
Rozmawiałem z innymi dziennikarzami z Gazy, takimi jak Mohammed Mhawish, który powiedział mi, że dziennikarze przestali nosić kamizelki prasowe, bo czuli się na celowniku. Że nawet próba mówienia prawdy wydawała się beznadziejna, bo ich praca nie docierała do ludzi. Czy ty też tak uważasz?
Tak. Pisałem o tym w listopadzie 2023 roku, po tym, jak Izrael zabił Belala Jadallaha. Noszenie „press” miało nas chronić, ale w Strefie Gazy stanowi zagrożenie. Bycie dziennikarzem powinno być szlachetne, ale w Strefie Gazy wydaje się przestępstwem. Na początku ludzie widzieli mnie w stroju prasowym i dziękowali mi, częstowali jedzeniem, mówili, że wzmacniam ich głos. Ale teraz, prawie dwa lata później, ludzie wiedzą, że dziennikarze są celem. To wszystko zmienia.
Jest strona, którą zaznaczyłem. W 28. dniu, w piątek 3 listopada, napisałeś: „Nie mam siły pisać codziennie. Publikuję mniej w mediach społecznościowych, bo moje zdrowie psychiczne już tego nie toleruje. Serce mnie boli. To było 28 dni prawdziwego piekła”. Jak to jest wracać do takich momentów na potrzeby książki?
Wierzcie lub nie, ale nigdy jej nie przeczytałem po wydrukowaniu. Tylko rękopis. Trzymanie książki w rękach było zbyt stresujące. Może kiedyś, w innej rzeczywistości, gdzie już się z nią nie utożsamiam, przeczytam ją ponownie.
W posłowiu piszesz też o opuszczeniu Gazy i udaniu się do Libanu, gdzie wojna podążała za Tobą. Dlaczego chciałeś zakończyć książkę w ten sposób? Bo pokazuje, jak mało mamy kontroli. Jako Palestyńczyk czuję, że Izrael kontroluje twoje życie. Kiedy opuściłem Gazę, byłem tak podekscytowany. Miałem stypendium Shireen Abu Akleh Memorial. Zaczynałem studia magisterskie. Chciałem wysłać wiadomość: Izrael bombarduje uniwersytety, ale wciąż się uczymy. Ale potem wojna podążyła za mną do Libanu. Czułem, że nie mogę uciec. Dlatego uczyniłem z tego sedno posłowia: aby pokazać, że przemoc podąża za nami wszędzie.
