Od Alvalade po Marquês Lizbonę wypełniała zielona plama

Maksyma „gdzie idzie jeden, idą wszyscy”, zapoczątkowana przez Rubena Amorima przed zdobyciem przez Sporting pierwszego mistrzostwa, straciła nieco na sile z powodu nieobecności jej posłańca. Jednak sezon później kibice ponownie pomalowali Marquês de Pombal i większą część Lizbony na zielono i biało, aby uczcić drugie mistrzostwo. Impreza — z mnóstwem petard, sztucznych ogni i okrzyków — na odcinku od Alvalade do ronda obejmowała modlitwy zwrócone w stronę Mekki i kibiców Benfiki, będących jednymi z rywali.
71 lat później Sporting po raz kolejny świętował zdobycie drugiego tytułu mistrzowskiego, a rzesza kibiców, która musiała czekać do ostatniej kolejki, mogła świętować nowy tytuł (21. tytuł mistrzowski w tych rozgrywkach, 25. dla Sportingu). Impreza, która miała swoje pierwsze epicentrum na stadionie (wewnątrz i na zewnątrz), szybko przeniosła się na scenę typową dla tego typu imprez.

TOMAS SILVA/OBSERWATOR
Impreza rozpoczęła się w domu Sportinga. Podczas gdy na stadionie „Lwy” rozgrywały trudny mecz z Vitórią SC (starającą się o awans do europejskich pucharów), na zewnątrz zebrały się dziesiątki tysięcy fanów, liczących na świętowanie.
Historia była po ich stronie — tylko raz zespołowi udało się zająć pierwsze miejsce w ostatnim dniu — ale to wystarczyło, aby dać Bubacarowi Jalo trochę spokoju, który wśród euforii w Alvalade znalazł małą przestrzeń ukrytą między drzewami i motocyklami, aby się pomodlić.

TOMAS SILVA/OBSERWATOR
„Modlę się za siebie i za swoje pragnienia, które są także zwycięstwami Sportingu” – wyznaje na kolanach, boso, zwrócony twarzą ku Mekce i ubrany w koszulkę Lions. W małej świątyni (prawie) oddalonej od otaczającej go, pełnej życia rzeczywistości, muzułmanin wyjaśnia, że przyjechał z Gwinei na konferencję zawodową, ale przedłużył swój pobyt, aby zobaczyć pierwsze obchody mistrzostw.
„Musiałem tu wpaść. Zawsze tu przychodzę, kiedy przyjeżdżam do Lizbony, ale nigdy nie świętowałem mistrzostw” – dodał po zakończeniu modlitwy o 19:20, na której oprócz Sportingu obecny był również Gyokeres. Przyznaje, że prosi bogów o „najlepszego gracza”, jakiego widział w zielono-białych barwach, aby „wygrał złotego buta”. „Widziałem grę Jardela, ale to nie było to samo. On po prostu strzelił gola”.
Rozmowę z Bubacarem przerywają wylewne pochwały fanów. Sporting właśnie podwyższył prowadzenie na 2-0, a odpowiedzią na modlitwy Gwinejczyka, który kopał i krzyczał z radości na trawie, miało być zdobycie drugiego mistrzostwa.




TOMAS SILVA/OBSERWATOR
Początek meczu nie był udany dla Sportingu i początkowo największy spokój wśród kibiców oglądających mecz w przyczepach Campo Grande panował po wyniku w Bradze, gdzie Benfica przegrywała. Jednak gol Pedro Gonçalvesa wywołał pierwsze huczne świętowanie wśród Lwów.
„Byliśmy bardzo zdenerwowani podczas meczu. Odetchnęliśmy z ulgą, gdy Benfica przegrała. Myślałam, że Benfica wygra, gdy zremisowali. Bramka [Pote’a] była ulgą. Zaczęliśmy krzyczeć „mistrzowie”” – mówi Mariana, której towarzyszą matka i kuzyn.
Rodzina — która korzysta z samochodu zaparkowanego po drodze do Marquês, aby zjeść kanapki — przyjeżdża z różnych miejsc w Alentejo, aby oglądać wszystkie mecze Sportingu, korzystając z unii klubowej jako „sposobu na bycie razem”, wyjaśnia 55-letnia Zélia. W przeciwieństwie do swojego siostrzeńca, który jest od niej o 40 lat młodszy, pochodząca z Évory kobieta była wyśmiewana w szkole za to, że jest fanką Sportingu, który wówczas zdobył mniej trofeów: „Od dziecka słyszałam, że Sporting przegra”.


JOAO PORFIRIO/OBSERWATOR
Wracając pamięcią do sezonu z jego wzlotami i upadkami, Mariana przerywa ciotce, mówiąc, że „Sporting uczy nas, że życie jest trudniejsze, niż byśmy chcieli” i podaje przykład obecnego sezonu: „Spaliśmy spokojnie, bo mieliśmy Amorima. Kiedy odszedł, powróciła dawna nerwowość”.
„W dniu, w którym odszedł Ruben Amorim, przestałem wierzyć w ponowne wygranie mistrzostw i [z Ruim Borgesem] w dniu losowania z Aroucą powiedzieliśmy, że sprawa jest przegrana” – mówi.
Mimo to, zgodnie z życzeniem Amorima i osiągnięciem Ruiego Borgesa, z krótkim i niesławnym epizodem João Pereiry w międzyczasie, rodzina kontynuuje podróż do Marquês, czego nie udało im się zrobić w zeszłym roku, ponieważ byli w Alentejo, gdy drużyna była mistrzem na kanapie.
Pośród okrzyków „dwukrotny mistrz” w popołudnie, kiedy chmury się rozproszyły, pozwalając słońcu świecić niemal jaśniej niż lwy, Ana Caneiras wyraźnie pokazała swoje emocje związane z nowym osiągnięciem, a łzy spływały jej po twarzy, gdy serdecznie przytulała córkę, którą poznała dopiero po 90 minutach. „Bardzo emocjonalne przeżycie. Oglądałem mecz sam, otoczony nieznajomymi, którzy mnie uspokajali, gdy mecz się skończył”.
Nawet jeśli nie idzie oglądać Sportingu, zwykle udaje się na stadion José Alvalade, gdzie odbiera córkę, która pracuje w barach na terenie obiektu sportowego. Wyciąga pasek pamięci, aby przypomnieć sobie ostatnie mistrzostwa, które świętowała — za które została oskarżona przez policję — a także te z sezonu 1999/00 — gdy była w ciąży.




JOAO PORFÍRIO/OBSERWATOR
Podobnie jak Ana w mistrzostwach wygranych w starym Vidal Pinheiro (dawnym domu Salgueirosa), Margarida także nosi w sobie małego lwa. 35-letnia, ciężarna kobieta przyjechała z Aveiro specjalnie, aby świętować mistrzostwa w towarzystwie swojego syna, wystrojonego od stóp do głów, i ojca, kibica Porto, który zmuszony był pojechać do Alvalade z miłości do swojej rodziny.
„To mnie nie obchodzi, nie śledzę zbytnio piłki nożnej, nie obchodzi mnie to aż tak bardzo. Ona przejmuje się bardziej”, ujawnia João, bagatelizując nietypowy sezon dla Dragons, który zakończył się trzecim miejscem w mistrzostwach. W obliczu tysięcy fanów zmierzających już w stronę Marquês, rodzina rozważa tę opcję, mimo sprzeciwu męża, ale zależy to od tego, czy uda się złapać taksówkę.


JOAO PORFÍRIO/OBSERWATOR
Wśród okrzyków i gwizdów podąża za niekontrolowaną zieloną falą w stronę ronda. W pewnym momencie gwizdy i hasła zmieniają ton i trafiają do zidentyfikowanego odbiorcy: Nuno Machado, kibica Benfiki, który bez strachu pojawia się na środku Avenida da República w stroju Benfiki.
„Świętuję zwycięstwo moich przyjaciół. Martwi mnie brak ducha sportowego. To powinno być normalne, ale niestety tak nie jest. Brakuje edukacji, to nie jest trening” – mówi w rozmowie, którą przerywają okrzyki kierowane do kibiców, na które wszystkie są odwzajemniane uczciwą grą, która często jest odwzajemniana.
Nuno, przyznając w tę sobotę, że wierzył w tytuł tylko „bardzo nieznacznie”, wskazuje na innego kolegę z grupy, do której należy, aby potępić obecność kolejnego kibica, który nie jest ze Sportingu, a kolejnego kibica Porto.
Tego typu odosobnione przypadki nie są odosobnione. W samym sercu huraganu, który towarzyszył uroczystości zdobycia tytułu, na stadionie Marquês, znajdowała się młoda kobieta ubrana w strój Benfiki. W długiej drodze do ronda spotkałem jeszcze jednego kibica Benfiki, tym razem nie ubranego na czerwono i siedzącego na wózku inwalidzkim.
Filomena Gonçalves, 66-latka, jest jedyną fanką Benfiki w rodzinie pełnej fanów Sportingu. Wychodzi na ulicę, popychana przez syna Pedra, aby „zobaczyć szczęśliwą rodzinę”. Twierdzi, że chodzi tam dobrowolnie, ale przyznaje, że gdy jest odwrotnie — „co zdarza się częściej” — nie zmusza ich do pójścia.
Jednakże w ostatnich latach rondo, na którym odbywają się uroczystości pomiędzy dwoma rywalami, zostało pomalowane bardziej na zielono niż na czerwono, ku uciesze wnuczki, którą babcia trzyma na kolanach, trzymając w ręku pluszowego lwa. „W zeszłym roku przyszłaś pieszo, może w przyszłym też przyjdziesz” – mówi Pedro Gonçalves swojej matce, mając na sobie koszulkę swojego imiennika.




JOAO PORFÍRIO/OBSERWATOR
W miarę jak zbliżamy się do Marquês, wszystko staje się głośniejsze: muzyka, liczba kibiców, liczba policjantów i podekscytowanie fanów Sportingu, którzy wracają na scenę, która w ostatnich dniach była przedmiotem wielu dyskusji. Podróż odbywa się także przy akompaniamencie okrzyków i trąbienia tych, którzy odważyli się jechać samochodem i otworzyć okna, krzycząc „dwukrotny mistrz”.
W piątek w petycji publicznej wezwano do zakończenia piłkarskich obchodów na rondzie, twierdząc, że przestrzeń ta jest przeciążona. Alternatywą, jak sugerują, jest wykorzystanie Parque Tejo; opinię tę popiera Ana Caneiras.
„Marquês to tradycyjne miejsce, ale można je przenieść do Parque Tejo. To większe miejsce i mogłoby przyciągnąć ludzi z reszty kraju. Marquês jest symboliczny, ale zespół jest już mile widziany w ratuszu, który już ma symbolikę. Musi być rozsądek i bezpieczeństwo”.
Podczas gdy część kibiców pozostała wzdłuż ogrodzeń ograniczających granice bezpieczeństwa wyznaczone przez PSP, czekając na autobus w pobliżu Alvalade — śledząc transmisje telewizyjne na swoich telefonach komórkowych, aby dowiedzieć się, jak długo jeszcze muszą czekać — inni szybko udali się na rondo i w ten sposób uniknęli kolejek.




JOAO PORFÍRIO/OBSERWATOR
O północy sześć punktów dostępu wyznaczonych przez policję było już pełnych zwolenników. Ci, którzy wybrali dobrze, musieli chwilę odczekać w kolejce, aby przejść kontrolę i móc wejść do strefy bezpieczeństwa, gdzie w tle widać było ubraną na zielono i biało statuę Sebastião José de Carvalho e Melo.
Wśród kibiców znajdowały się wózki z turystami, którzy wybrali zły dzień na przyjazd do Lizbony. Inni korzystali z okien hoteli położonych w pobliżu ronda, aby oglądać imprezę z uprzywilejowanych miejsc; Na dole, każdy, kto naprawdę chce zobaczyć scenę, musi wykazać się kreatywnością i stanąć na kioskach lub na szczycie przenośnych łazienek.
Przestrzeń jest zorganizowana jak jedenastka zaprojektowana do ataku na tytuł. Podczas gdy wielu kibiców zbiera się na Avenida António Augusto de Aguiar, aby popatrzeć na przejeżdżający autobus, kibice Sportingu gromadzą się na Avenida da Liberdade, aby zaspokoić głód zwycięstwa i spróbować czegoś zjeść i napić się w ustawionych tam food truckach.
Z dala od sceny, w jedynym miejscu, gdzie można porozmawiać bez krzyczenia, Ana Monteiro pali papierosa, by odpocząć od ruchu i emocji. Jedyny fan Sportingu w rodzinie przyszedł sam do Marquês, aby uczcić pamięć zmarłego dziadka, jedynego członka rodziny, który widział dwukrotne mistrzostwo. „To dzięki niemu jestem członkinią. Dał mi kartę, gdy byłam jeszcze na oddziale położniczym” – wyznaje między zaciągnięciami się papierosem.

JOAO PORFÍRIO/OBSERWATOR
Tymczasem mówca ponownie oznajmia, że autobus jest już prawie na miejscu, ale my nawet go nie widzimy w tłumie, który zbiera się, by wołać na cześć lwich bohaterów. Zanim przybędą gracze, pojawiają się wirtualne lwy, wyświetlane na licznych projekcjach na fasadach budynków otaczających rondo, gdzie można przeczytać napisy „dwukrotni mistrzowie” lub „Sporting” w różnych odcieniach zieleni.
O godzinie 1 w nocy, gdy ludzie wciąż wsiadali i niewielu rezygnowało z czekania, autobus przyjechał do Marquês, dwie godziny po opuszczeniu Alvalade.
Kibice powitali drużynę z euforią, odpalając kolejne petardy i fajerwerki, a harmonia ta znalazła odzwierciedlenie na scenie, gdzie zawodnicy paradowali z piosenkami dobranymi do każdego z nich. Zabawa trwała do godziny 3 nad ranem.




JOAO PORFÍRIO/OBSERWATOR
Wśród fanów powtarzano w nieskończoność dość dziwną flagę. Nie był to klub portugalski i nie przywodził na myśl Sportingu swoimi barwami, jak klub nigeryjski. Nie sposób pomylić niebieskiego z żółtym krzyżem – Szwecja była licznie reprezentowana na uroczystościach.
Powód jest prosty i można go wytłumaczyć liczbą: 39. Tyle goli zdobył Viktor Gyokeres w mistrzostwach, co stawia go w świetnej sytuacji, jeśli chodzi o zdobycie Złotego Buta.
Zapytani o mistrzostwo Sportingu, większość kibiców, z którymi rozmawiał Observador, wskazała Szweda i niemal wszyscy są przekonani, że ten rok był ostatnim dla zielono-białych piłkarzy .
„Jeśli dopisze szczęście, to będzie kolejny rok” – mówi Miguel Lopes, który korzysta z zakończenia parady aktorów na scenie, aby trochę odpocząć. „Wierzę, że Gyokeres nadal będzie istnieć”, mówi Lino Sumares, który przyjechał z Madery, aby świętować mistrzostwa w Marquês.


JOAO PORFÍRIO/OBSERWATOR
Pewne jest, że Szwed zapewnił sobie już miejsce w historii Lwów i w sercach wszystkich fanów, o czym świadczyły gromkie brawa, które rozległy się, gdy Gyokeres wszedł na scenę. Maska, którą tak często nosił, jest dla fanów Sportingu synonimem świętowania, którzy wierzą w powrót Marquêsa, nawet bez zabójczego strzelca goli — i bez Hugo Viany czy Rubena Amorima.
„Myślę, że człowiekiem turnieju jest Frederico Varandas. Nie jest graczem konsensusu ze względu na sposób, w jaki wszedł i nie komunikuje się dobrze, ale dyskretnie wykonuje swoją pracę. Amorim i Viana odeszli, ale on został i udało mu się osiągnąć to, czego nikt inny nie mógł”, opisuje Bubacar.
Jeśli Diogo i Marta zgadzają się, że odejście Amorima było „najgorszym momentem” sezonu, większość fanów najwyraźniej wybaczyła byłemu trenerowi odejście w połowie sezonu, ponieważ zdobycie mistrzostwa pomogło złagodzić ból.

JOAO PORFÍRIO/OBSERWATOR
„Byłam smutna [z powodu odejścia Amorima], ale gdybym była na jej miejscu, zrobiłabym to samo” – wyznaje Margarida, trzymając najstarszego syna za rękę. Rui Borges chwalony jest nieśmiało, ale z przekonaniem, że znów może zostać mistrzem.
Bez dwóch figurek z ostatniego trofeum (Amorim i Viana), pochwały ponownie spadają na Varandasa: „Chcę wierzyć, że Sporting jest konsekwentny dzięki Varandasowi. To zdrowa instytucja, dzięki sile sportu. Sporting zawsze był i zawsze będzie klubem dla kilku sportów, nie tylko piłki nożnej”, podsumowuje Ana.
Jednak to piłka nożna porusza tysiące ludzi i w dniu, który powinien być dniem refleksji, kibice Sportingu niewiele myśleli, a więcej czuli, żywiąc iluzję powrotu do Marquês w przyszłym roku i mając świadomość, że piłka nożna, podobnie jak miłość, „jest chwilą”.
observador