Ciemna strona polityki adopcyjnej w USA


Zapisz się na Slatest, aby codziennie otrzymywać na skrzynkę pocztową najciekawsze analizy, krytykę i porady.
Adopcja, jak głosi szeroki konsensus kulturowy, to piękna sytuacja, w której wszyscy wygrywają. Ludzie, którzy rozpaczliwie pragną mieć dzieci, zostają rodzicami. Dziecko zyskuje kochający dom. Kobieta daje rodzinie jej największy dar – a potem, oczywiście, odpowiednio schodzi na dalszy plan.
Jednak w miarę jak wysiłki na rzecz zwiększenia liczby adopcji wśród kobiet w ciąży nasilają się dzięki mnożeniu się przepisów antyaborcyjnych, my, którym zależy na kobietach i dzieciach, musimy przyjrzeć się rzeczywistości adopcji i zająć silniejsze stanowisko w obronie praw kobiet i dzieci. Adopcja może być piękna. Ale zawsze jest złożona. Adopcja zasadniczo zawsze zaczyna się od tragedii: matki, która nie może być rodzicem swojego dziecka, nie ma pozwolenia na rodzicielstwo, nie ma wsparcia, by się nim opiekować, albo nie żyje. Powinniśmy starać się unikać tragedii, które w ogóle prowadzą do adopcji.
Innymi słowy, adopcja powinna być bezpieczna, regulowana prawnie i rzadka.
Ale nie do tego dąży religijna prawica w Ameryce po wyroku w sprawie Roe. Po uchyleniu wyroku w sprawie Roe przeciwko Wade i kryminalizacji aborcji na Południu i w dużej części środkowej części Stanów Zjednoczonych, adopcja staje się ważnym tematem dla konserwatystów – i ich zdaniem powinna być wspierana, niekontrolowana i częsta. Podsycając swoje liczne zwycięstwa w kryminalizacji aborcji, próbują teraz narzucić narodowi swoją ideologię adopcyjną, ze szkodą dla kobiet i ich dzieci.
Nowy podcast Wondery, Liberty Lost , to pozycja obowiązkowa, jeśli chcesz zrozumieć, dlaczego optymistyczny obraz adopcji, prezentowany przez religijną prawicę, jest tak niebezpieczny zarówno dla kobiet, jak i dzieci. Prowadzony przez dziennikarza T.J. Raphaela, podcast opowiada historię Liberty Godparent Home, domu położniczego na ewangelickim Uniwersytecie Liberty – placówki, która nadal działa i jest otwarta – gdzie, jak twierdzi kilka kobiet, maltretowano je, więziono, okłamywano i manipulowano nimi, zmuszając do oddania noworodków do adopcji, gdy były nastolatkami. (Liberty Godparent Home oświadczyło, że odrzuca „twierdzenia o tym tabloidowym podcaście jako o nieodpowiedzialnym dziennikarstwie, mającym na celu podważenie tej ważnej pracy i umniejszenie znaczenia oraz skuteczności organizacji pro-life”).
Niektóre dziewczęta, które trafiły do domu, wcale nie były nastolatkami, ale ciężarnymi nastolatkami — dziećmi, których ciąża ze względu na ich wiek była niezwykle ryzykowna fizycznie i psychicznie. Według ich relacji, wiele nastolatek i nastolatek w Liberty Godparent Home zostało wychowanych w ewangelickich domach i zostało wysłanych do domu jako swego rodzaju duchowa korekta lub mechanizm ratowania twarzy przez rodziców, którzy wydawali się bardziej troszczyć o własną reputację niż o dobro swoich córek. Inne pochodziły z wrażliwych środowisk — przez pewien czas dom współpracował z systemem usług ochrony dzieci, aby przyjąć ciężarne dziewczynki zastępcze — bez rodziców zdolnych lub zainteresowanych w jakikolwiek sposób je reprezentować. Dom nie miał po prostu pomagać dziewczętom w kryzysie w podejmowaniu swobodnych wyborów dotyczących dalszego postępowania. Był wyraźnie antyaborcyjny i proadopcyjny. Jego „ partnerskim ministerstwem ” jest agencja adopcyjna. A ta agencja jasno określa, jacy ludzie są ich zdaniem odpowiednimi rodzicami, bo jest tylko jeden typ rodzica, któremu powierza dzieci: żonaci, chodzący do kościoła chrześcijanie. A kobiety, które rodzą dzieci po pobycie w domu macierzyńskim? Nie kwalifikują się jako wystarczająco dobrzy.
Domy położnicze, takie jak ten w Liberty, są częścią krucjaty antyaborcyjnej, której celem jest uczynienie Ameryki krajem „pro-life”. Od czasu zakończenia sprawy Roe liczba takich domów znacząco wzrosła – w zeszłym roku otwarto ich co najmniej 450. Historia Liberty Lost powinna skłonić nas do gruntownego przemyślenia, dlaczego adopcja przez tak długi czas była tak mało kontrolowana – i do żądania lepszych warunków dla kobiet, podczas gdy konserwatywna prawica próbuje zmusić coraz więcej z nas do posiadania dzieci, jeśli nie do macierzyństwa.
Jak większość Amerykanów , od dawna miałem raczej pozytywny pogląd na adopcję. Nieplanowane ciąże się zdarzają. Wiele osób moralnie sprzeciwia się aborcji lub po prostu nie wierzy, że jest to dla nich właściwe. Kobiety, jako ludzie, są dość zróżnicowaną grupą — i tak jak mężczyźni, niektóre naprawdę nie nadają się do rodzicielstwa. Niewygodna prawda jest taka, że rodzice częściej niż inne osoby w życiu dziecka są sprawcami przemocy wobec dzieci, a matki częściej niż ojcowie dopuszczają się przemocy (choć konieczne jest tu zastrzeżenie: matki spędzają również znacznie więcej czasu z dziećmi niż ojcowie i częściej wychowują je samotnie). W rodzinach zastępczych są setki tysięcy dzieci i chociaż system ten jest znany z nadużyć, wiele z tych dzieci naprawdę było maltretowanych, zaniedbywanych i porzuconych przez ludzi, którzy powinni byli je kochać i się nimi opiekować.
Dla kogoś, kto sam jest dzieckiem, naprawdę trudniej jest być matką dziecka — a wiemy, że nastolatki zachodzą w ciążę, biorąc pod uwagę, że siły antyaborcyjne próbowały odmawiać aborcji szokująco młodym dziewczynkom w ciąży (nie tylko nastolatkom — co jest wystarczająco złe — ale 10-latkom i 9-latkom ). Kobiety z poważnym uzależnieniem lub problemami ze zdrowiem psychicznym mogą nie być w stanie bezpiecznie rodzić dzieci. Znam kilka osób, które adoptowały dzieci i z pewnością mogłabym sobie wyobrazić siebie adoptującą dziecko, gdyby okoliczności tego wymagały. A ty, tak jak ja, mogłeś widzieć w telewizji „ Intrygę Adopcyjną ”, w której atrakcyjna, zdrowa dwudziestokilkuletnia kobieta jest w ciąży i po prostu chce podarować swoje dziecko wspaniałej parze, która mogłaby zapewnić mu lepsze życie. Co może być złego w tym wszystkim — w tym, że kobieta podejmuje wolną decyzję o oddaniu dziecka, a kobiety, które nie są zdolne do bycia dobrymi matkami, dają swoim dzieciom szansę na opiekę kogoś o większych możliwościach?
Pierwszy przełom w moim myśleniu nastąpił, gdy przeczytałam książkę Kathryn Joyce The Child Catchers: Rescue, Trafficking, and the New Gospel of Adoption . O ile naprawdę myślałam o adopcji międzynarodowej, wydała mi się ona czymś dobrym: Kto sprzeciwiłby się temu, by potrzebujące sieroty z biednych krajów znalazły dobre domy? Jednak jednym z argumentów, jakie Joyce przedstawia w swojej książce, jest to, że na świecie nie ma aż tak wielu prawdziwych sierot, nawet w czasie wojny i chorób. Większość „sierot” wymienionych w propagandzie proadopcyjnej ma jednego żyjącego rodzica. Nawet te, które nie mają, rzadko są bez opieki. Pomyśl o większości dzieci, które znasz: gdyby jeden lub oboje rodziców umarli, czy trafiłyby prosto do sierocińca? A może byłaby szeroka sieć członków rodziny i przyjaciół, którzy wystąpiliby naprzód i ktoś by je przyjął? Społeczności od Gwatemali po Etiopię nie różnią się aż tak bardzo. Chrześcijańskie agencje adopcyjne stanęły jednak w obliczu rosnącego zapotrzebowania na adoptowane dzieci transnarodowe ze strony chrześcijańskich rodzin, które słyszały od swoich kościołów, że adopcja jest częścią chrześcijańskiego obowiązku ratowania sierot na świecie i wychowywania ich po chrześcijańsku („ratunek”, który, jak odkrywa Joyce, może wcale nie być ratunkiem, ale raczej aktem, który nadaje znaczący status białym rodzicom z „tęczowych rodzin”, adoptującym dzieci z krajów rozwijających się). To ewangeliczne pragnienie adopcji napędzało handel i kradzieże dzieci i, jak pisała Joyce, stworzyło „rynek prosperity i kryzysu na rynku dzieci, który przenosi się z kraju do kraju”.
Podcast „Liberty Lost” okazał się równie pouczający dla adopcji krajowej. Podczas gdy wiele stanów nakłada większe ograniczenia na aborcję, wpływowe konserwatywne grupy chrześcijańskie zmieniły zdanie w kwestii adopcji, domagając się mniejszej ochrony, zwłaszcza dla matek biologicznych, oraz mniejszego nadzoru ze strony rządu. Wiele konserwatywnych grup chrześcijańskich usilnie zabiegało o to, aby agencje adopcyjne mogły dyskryminować rodziców LGBTQ, samotnych rodziców i osoby niewierzące, lub aby adoptowały dzieci tylko osobom będącym w związku małżeńskim lub wyznającym określoną wiarę . Grupy proadopcyjne określają jako „ przyjazne adopcji ” stany, które oferują najmniej ochrony rodzicom biologicznym – te, które nie wymagają zgody ojca, na przykład, jeśli nigdy nie byli małżeństwem, lub które dają matkom biologicznym szokująco krótki czas na ponowne rozważenie decyzji o oddaniu dziecka do adopcji. W Alabamie matka biologiczna ma zaledwie pięć dni na zmianę zdania. W Utah jej zgoda jest nieodwołalna w chwili podpisania dokumentu, a adopcji nie można cofnąć nawet w przypadku oszustwa. W rezultacie niektóre agencje adopcyjne zachęcają kobiety w ciąży rozważające adopcję do rodzenia dzieci w tych „przyjaznych adopcji” stanach – które w rzeczywistości są stanami, w których matki biologiczne mają znacznie mniej praw niż w kraju ojczystym – oferując im zakwaterowanie, opiekę zdrowotną i pieniądze za podróż. Niektóre, jak wykazało badanie Julii Lurie w magazynie „Mother Jones” , reklamują nawet możliwość otrzymania wynagrodzenia za adopcję (płacenie kobietom za ich dzieci jest nielegalne, ale stany „przyjazne adopcji” często pozwalają agencjom pokrywać „rozsądne” wydatki, co wydaje się celowo niejasno zdefiniowane).
Jeśli adopcja rzeczywiście jest sytuacją korzystną dla obu stron – jeśli jest praktyką, która w przeważającej mierze odbywa się za pełną i dobrowolną zgodą matek biologicznych – to dlaczego branża adopcyjna tak regularnie naciska na skrócenie okresu, w którym matka biologiczna może zmienić zdanie? Dlaczego tak utrudnia kobietom odzyskanie dzieci? Dlaczego, nawet w rzekomo „otwartych” adopcjach, matki biologiczne praktycznie nie mają prawa do utrzymywania kontaktu z dziećmi, jeśli rodzice adopcyjni zmienią zdanie? Dlaczego sprzeciwiać się nadzorowi, regulacjom i egzekwowaniu prawa?
Odpowiedź brzmi oczywiście, że wiele agencji adopcyjnych i domów opieki dla kobiet w ciąży „pro-life” stosuje taktykę silnej presji , zawstydzania , manipulacji i przymusu , aby przekazać dzieci matek, które ich zdaniem nie nadają się do optymalnego, chrześcijańskiego modelu rodziny z dwojgiem rodziców. Jeśli kobiety otrzymają więcej zasobów do opieki rodzicielskiej, więcej z nich to zrobi; jeśli kobiety otrzymają więcej czasu na zmianę decyzji, więcej z nich może to zrobić. A nie jest to rezultat, którego oczekuje wielu religijnych zwolenników adopcji.
Jeśli myślisz, że słyszałeś już historię wyzyskujących domów położniczych, to dlatego, że te domy mają bogatą historię w Ameryce (i w wielu innych częściach świata). W erze „Baby Scoop” w latach 50., 60. i na początku lat 70. normy religijne silnie stygmatyzowały samotne rodzicielstwo, a organizacje religijne prowadziły domy położnicze, do których kierowano ciężarne, ale niezamężne kobiety i dziewczęta. Dziesiątki kobiet rodziły się w tajemnicy i w dużej mierze oddawały swoje dzieci do adopcji. W tym okresie około 1,5 miliona dzieci zostało odebranych swoim biologicznym matkom i adoptowanych do innych rodzin. I choć niektóre biologiczne matki podjęły świadomą decyzję o oddaniu dzieci, wiele innych twierdzi, że były pod presją, zmuszane, a nawet zmuszane; że domy położnicze, agencje adopcyjne oraz prawnicy i rzecznicy tych grup je osłabiali i po prostu przewyższali je siłą; a także że bezlitosne i moralistyczne społeczeństwo sprawiło, że zwątpiły we własną dobroć i umiejętności macierzyńskie.
Piszę o ruchu antyaborcyjnym od prawie 20 lat i jedną rzeczą, którą często najtrudniej zrozumieć osobom niebędącym w temacie, jest to, że aborcja to tylko jeden element ideologii ruchu antyaborcyjnego. Oczywiście sprzeciwiają się aborcji. Ale postrzegają aborcję jako część szerszej dysfunkcji kulturowej, która spycha na dalszy plan nie tylko życie płodowe, ale całą tradycyjną, religijną, patriarchalną strukturę, którą uważają za najlepszy model dla społeczeństwa. W tym modelu kobiety rodzą wiele dzieci i ich głównym zadaniem jest opieka nad nimi. Idealnie byłoby, gdyby te kobiety były mężatkami, których mężczyźni pracują zarobkowo. A jeśli nie są, to ich dzieci mogą znaleźć lepsze domy u małżeństw chrześcijańskich. Taki był model w erze przed aferą „Roe Baby Scoop”. I to jest Ameryka, którą wiele organizacji antyaborcyjnych chce przebudować.
Zakazy aborcji to tylko jeden element układanki. A pragnienie większej liczby adopcji pomaga wyjaśnić długotrwałą, niepokojącą rzeczywistość polityki „pro-life”, czyli powszechną wrogość ruchu do antykoncepcji. Biorąc pod uwagę, że antykoncepcja jest najpewniejszym sposobem zapobiegania nieplanowanym ciążom, a co za tym idzie, aborcjom w kraju, w którym zdecydowana większość dorosłych uprawia seks przed ślubem (a wiele kobiet zamężnych dokonuje aborcji), można by pomyśleć, że dostęp do antykoncepcji będzie punktem szerokiego porozumienia między ruchem na rzecz praw do aborcji a ruchem antyaborcyjnym. Ale tak nie jest. Ponieważ celem nie jest tak naprawdę zmniejszenie liczby ciąż, których kobiety nie chcą. Chodzi o zmniejszenie liczby aborcji w odpowiedzi na te ciąże.
Poglądy te nie są podzielane przez wszystkich antyaborcyjnych wyborców w USA; większość przeciwników aborcji, podobnie jak większość Amerykanów , popiera dostęp do antykoncepcji i sama ją stosuje . Jest to jednak ideologia ożywiająca większość organizacji i liderów antyaborcyjnych. To dlatego prawie żadna z głównych amerykańskich organizacji pro-life nie popiera szerokiego dostępu do antykoncepcji. I dlatego kwestia adopcji pojawia się raz po raz: ponieważ, jak argumentuje również podcast Liberty Lost , nie chodzi o ratowanie dzieci ani pomaganie kobietom; chodzi o przywrócenie patriarchalnej rodziny i wyraźne rozróżnienie między dobrymi matkami, które powinny wychowywać dzieci, a złymi, które nie powinny.
Kobiety, które rozmawiały z Raphaelem o swoim pobycie w Domu Rodziców Chrzestnych Liberty, opisywały obietnice pełnego miłości wsparcia, a następnie zamknięcie w środku i nakaz poddania się woli Bożej; mówią, że były zawstydzane, izolowane i „pouczane” o wszystkich sposobach, w jakie nie będą w stanie zapewnić dziecku bytu. Dom Rodziców Chrzestnych z pewnością nie oferował mieszkania, opieki zdrowotnej ani znaczącego wsparcia, jakiego młoda samotna matka mogłaby potrzebować po urodzeniu dziecka. Zwolennicy prawa do aborcji często argumentują, że ruch „pro-life” nie tyle afirmuje życie, co raczej patriarchalną kontrolę nad kobietami; z relacji Raphaela wynika, że Dom Rodziców Chrzestnych wydaje się ucieleśniać tę kontrolę.
To, co naprawdę doprowadziło mnie do wniosku, że amerykańska adopcja potrzebuje gruntownego remontu, to słuchanie historii matek biologicznych i ojców biologicznych, w tym wywiadów z Raphaelem dla Liberty Lost . Tak, są kobiety, które dobrze się czują z decyzją o oddaniu swoich dzieci do adopcji. Problem z adopcją jest jednak taki, że zdecydowana większość kobiet nie wybiera jej, gdy ma inne opcje; według konserwatywnego Instytutu Studiów nad Rodziną kobiety wybierają aborcję zamiast adopcji w stosunku 50 do 1. Konserwatywne grupy mają kilka interesujących teorii na ten temat, z których większość sprowadza się do tego, że „kobiety po prostu nie rozumieją” — uważają, że kobiety po prostu nie wiedzą, że adopcja jest opcją, albo nie rozumieją, czym jest adopcja, albo tak naprawdę jej nie biorą pod uwagę. Ale biorąc pod uwagę fakt, że większość kobiet, które dokonują aborcji, jest już matkami , myślę, że problem polega na tym, że większość kobiet w ciąży rozumie dokładnie, jak trudna jest adopcja — i dochodzi do wniosku, że jest o wiele trudniejsza niż aborcja.
Donoszenie ciąży to ciężka praca fizyczna. Poród należy do najtrudniejszych rzeczy, jakie robią ludzie. Istnieje surowa, pierwotna więź, która rozwijała się przez wieki ewolucji człowieka, łącząca matki z naszymi potomkami – i więzi te mają tendencję do zacieśniania się wraz z postępem ciąży, a jeszcze silniejsze po porodzie. To jeden z powodów, dla których, mimo że poronienie może być druzgocące, mało kto powiedziałby, że poronienie w szóstym tygodniu ciąży zmienia życie tak bardzo, jak śmierć dziecka w wieku 6 lat lub 6 dni. Niektóre kobiety w podcaście Liberty Lost opisują emocję, którą wyobrażam sobie, że inni rodzice poczują głęboko w trzewiach: wibrację, przechodzącą przez każdą kość w ich ciele, świadczącą o tym, że potrzebują dziecka przy sobie, i wycie, zwierzęce spustoszenie, gdy to dziecko zostało im zabrane.
Większość badań nad matkami biologicznymi jasno wskazuje, że oddanie dziecka „często wiąże się z intensywnymi uczuciami żalu, straty, wstydu, winy, wyrzutów sumienia i izolacji”, „jest głębokim doświadczeniem, które może mieć dożywotnie skutki emocjonalne i interpersonalne” i pozostawia po sobie „temat chronicznego żalu, który negatywnie wpływa na zdrowie matek biologicznych, ich zdrowie psychiczne i relacje”, zgodnie z jednym z badań przeprowadzonych na Baylor University – instytucji chrześcijańskiej, a nie bastionie feminizmu krytycznego wobec adopcji. To samo badanie wykazało, że żal i cierpienie po adopcji często narastają z czasem – wraz z wiekiem matek biologicznych ich smutek z powodu adopcji staje się coraz większy. Nie dotyczy to aborcji , której kobiety w zdecydowanej większości nie żałują. Doświadczenia poszczególnych osób oczywiście są różne, ale kobiety na ogół nie odczuwają tyle bólu i smutku z powodu aborcji, co z powodu adopcji. Kobiety, które najlepiej czują się w związku ze swoim wyborem adopcyjnym, to te, które nie były w żaden sposób zmuszane i utrzymują kontakt ze swoim dzieckiem.
Żaden z tych czynników nie był priorytetem ruchu adopcyjnego „pro-life”. Zakazanie aborcji samo w sobie jest przymusem – kobieta, która nie może zdecydować się na przerwanie ciąży, już doświadczyła ograniczeń w swoich wyborach. Ruch antyaborcyjny kontynuuje realizację tej części swojego programu po wyroku w sprawie Roe . Niektóre grupy antyaborcyjne mają nadzieję, że dzięki ich staraniom o kryminalizację aborcji właśnie otworzył się nowy rynek adopcyjny. Na przykład Teksas właśnie przeznaczył 200 milionów dolarów na antyaborcyjne centra ciążowe, agencje adopcyjne i domy położnicze. Projekt 2025 obejmuje plany, zgodnie z którymi rząd powinien priorytetowo traktować adopcję alternatywy dla aborcji.
Podczas gdy grupy antyaborcyjne namawiają kobiety w ciąży do oddawania dzieci do adopcji, wiele najbardziej „pro-life” stanów w kraju nie robi nic, aby wzmocnić systemy, które ułatwiłyby kobietom w kryzysie wychowywanie własnych dzieci. Co ciekawe, przeciwnicy aborcji argumentują to również w odniesieniu do aborcji: że więcej kobiet zdecydowałoby się na urodzenie dziecka, gdyby tylko miały więcej możliwości. Zwolennicy prawa do aborcji generalnie się z tym zgadzają i mówią: OK, to wprowadźmy powszechną opiekę zdrowotną, powszechną opiekę nad dziećmi, zaoferujmy płatne urlopy wszystkim świeżo upieczonym rodzicom, zapewnijmy bezdomnym matkom bezpieczne mieszkania, pozwólmy kobietom w ciąży zmagającym się z uzależnieniem leczyć się, a nie karać, zmniejszmy stygmatyzację związaną z samotnym macierzyństwem. Tak, proszę, sprawmy, aby kobiety miały większy wybór spośród jak najszerszego wachlarza możliwości! (Ruch na rzecz praw do aborcji również dąży do zmniejszenia liczby aborcji poprzez zapewnienie powszechnego dostępu do środków antykoncepcyjnych). I raz po raz partia „pro-life” odrzuca te same rozwiązania, które ułatwiłyby kobietom wybór rodzicielstwa, a po prostu kryminalizuje aborcję.
Dla matek biologicznych adopcja jest w najlepszym razie skomplikowana emocjonalnie, a częściej bolesną decyzją, która w ogóle nie wydaje się wyborem. To, że tak wielu w ruchu antyaborcyjnym dostrzega tę samą rzeczywistość i mówi: „Zróbmy więcej”, jest okrutne ponad wszelkie wyobrażenie. To, że to grupy konserwatywne i antyaborcyjne zazwyczaj sprzeciwiają się większym regulacjom dotyczącym adopcji i opowiadają się za takimi rozwiązaniami jak skrócenie czasu, w którym matka biologiczna może zmienić zdanie w sprawie pozbawienia praw rodzicielskich? To zdradza całą grę.
Ponieważ aborcja jest nadal bardziej dostępna niż w czasach przed wyrokiem w sprawie Roe dzięki stanom demokratycznym i tabletkom wczesnoporonnym, a piętno macierzyństwa pozamałżeńskiego znacznie zmalało, przeciwnicy aborcji mają trudną drogę do przywrócenia norm reprodukcyjnych do tego, co feministki nazwałyby „starymi, złymi czasami”.
Ale próbują, mając pełne poparcie prawicowego rządu .
