Tymczasem w Cannes… Godard i Belmondo odradzają się, Pedro Pascal rzuca wyzwanie Trumpowi, Bono ma wielką głowę

Wybierz język

Polish

Down Icon

Wybierz kraj

France

Down Icon

Tymczasem w Cannes… Godard i Belmondo odradzają się, Pedro Pascal rzuca wyzwanie Trumpowi, Bono ma wielką głowę

Tymczasem w Cannes… Godard i Belmondo odradzają się, Pedro Pascal rzuca wyzwanie Trumpowi, Bono ma wielką głowę
Reżyser Richard Linklater z ekipą swojego filmu „Nowa fala”

Reżyser Richard Linklater z ekipą swojego filmu „Nowa fala” MIGUEL MEDINA / AFP

Podsumowanie CANNES, DZIEŃ PIĄTY. Richard Linklater przenosi Cannes sześćdziesiąt lat wstecz, do ery „Do utraty tchu”, a Hafsia Herzi zachwyca subtelnym filmem. „Eddington” wydaje się poważnym kandydatem do nagrody.

W sobotę 17 maja zaprezentowano trzy nowe filmy kandydatów do Złotej Palmy: „Umrzyj, kochanie” brytyjskiej reżyserki Lynne Ramsay z gwiazdami Robertem Pattinsonem i Jennifer Lawrence, „Renoir” Hayakawy Chie oraz „Nowa fala” Richarda Linklatera. Po czterech dniach festiwalu wyłaniają się pierwsi faworytzy (nazwisko Nadii Melliti, aktorki z „La Petite Dernière”, stale pojawia się w kontekście nagrody dla najlepszej aktorki), ale konkurencja nadal jest duża.

„Nowa Fala”: „Motor, Raoul!” »

Rekonstrukcja kręcenia filmu „Do utraty tchu” i Paryża lat 60. XX wieku przez Teksańczyka, płodnego i wszechstronnego Richarda Linklatera („Boyhood”); Jean-Luc Godard, z Ray-Banami przyklejonymi do nosa, jako folklorystyczny „nonkonformista” i przyszły zwiastun błyszczącej Nowej Fali; festiwal sobowtórów i przechwałek, podczas którego każda postać (Truffaut, Chabrol, Rohmer, Rivette, Rossellini, Cocteau, Bresson itd., itd.) pojawia się przed kamerą w ikonicznej pozie, a jej imię wyświetla się na ekranie; dialog pełen cytatów i mitycznych fraz, udokumentowany tysiąc razy, którego nie odważyłby się umieścić nawet film biograficzny na Wikipedii: nic nie powinno się udać, a jednak „Nowa fala” czaruje i oczarowuje.

Żadnej ironii i odległego pastiszu, jak w „Le Redoutable” Michela Hazanaviciusa. Nie jest to również kwestia pełnego szacunku hołdu. Ale w pasji, energii – zdjęć, pierwszych razy – i w przyjemności oglądania, jak powstaje rewolucyjny film, ręcznie, konkretnie, z rozmachem, jest sporo nieświadomości, a także, och, tak wiele niechęci. Pełna wzajemnego podziwu sprzeczka między Godardem a jego producentem Georges'em de Beauregardem, umiejętnie podtrzymywana przez prowokacje filmowca, pełna miłości przyjaźń, która rozwija się między debiutantem Belmondo a hollywoodzką gwiazdą Jean Seberg, zespół – nieprawdopodobna ekipa dowodzona przez pierwszego asystenta Pierre'a Rissiente'a i operatora Raoula Coutarda, wielkiego głupka, który nie był wielkim kinomaniakiem, gdyż wrócił z frontu w Wietnamie, gdzie kręcił dokumenty – mniej lub bardziej wspierająca kaprysy reżysera: „Nouvelle Vague” i jej styl epoki w czerni i bieli są przesiąknięte młodzieńczą żywotnością i artystyczną emulacją, która mogłaby być dzisiejsza. W dużej mierze zasługa obsady, składającej się wyłącznie z nowych twarzy: Guillaume Marbeck (Godard), Zoey Deutch (Jean Seberg), Aubry Dullin (Belmondo)... Po wyjściu z filmu chcemy ich odnaleźć na nowo, wejść do kina i krzyknąć: „Motor, Raoul!” „Breathless” był wynalazkiem bebopu w kinie. Jazzowy, bałwochwalczy i iskrzący, „Nouvelle Vague” (w kinach 8 października) odważa się na fetyszystyczny swing.

„The Youngest”: Subtelny coming out Hafsii Herzi

Biorąc pod uwagę doświadczenia Hafsii Herzi w Cannes (jej dwa pierwsze filmy jako reżyserki pokazywane były na Croisette) oraz popularność książki Fatimy Daas, którą adaptuje, było oczywiste, że prezentacja „La Petite Dernière” stanie się ważnym wydarzeniem pierwszego tygodnia festiwalu.

Zgodnie z oczekiwaniami, film szczegółowo opisuje odkrycie swojego homoseksualizmu przez Fatimę (debiutującą Nadię Melliti, nominowaną do nagrody dla najlepszej aktorki), nastolatkę z paryskich przedmieść, lub przynajmniej jej trudną akceptację w kontekście pełnym sprzeczności, nieprzewidzianych rzeczy i różnego rodzaju wrogości (otoczona homofobia, niezgodność z jej praktykowaniem islamu itp.). Herzi rejestruje każdy etap swojej świadomości, stąpając po polu minowym, balansując między skrupulatnością, lękiem i czujnością, znajdując punkt równowagi między kilkoma przeciwstawnymi nurtami: ciągłe poczucie winy i społeczny lęk przed demaskacją kontrastują z ciekawością bohaterki, która pragnie eksplorować meandry społeczności lesbijskiej, rozumianej jako Nowy Świat o podzielonej strukturze.

Przeczytaj także

Reżyserka i aktorka Hafsia Herzi wraz z aktorką Nadią Melliti podczas prezentacji filmu

Portret północnych dzielnic Marsylii na Festiwalu Filmowym w Cannes: kim jest Hafsia Herzi, reżyserka filmu „La Petite Dernière”?

Siła „The Little Last One” leży przede wszystkim w przemyślanym zachowaniu Hafsii Herzi. W filmie ponownie pojawiają się główne wątki z „La Vie d'Adèle”, słynnego filmu jej mentora Abdelatifa Kechiche’a, który debiutował przed kamerą (w „La Graine et le mulet”) i wspierał jej karierę aktorską. Fatima podąża śladami Adèle (brutalne zaprzeczenie, miłość od pierwszego wejrzenia, zawrót głowy po bolesnym rozstaniu – wszystkie te etapy kształtują emocjonalne życie osoby wchodzącej w dorosłość po raz pierwszy), a Herzi czerpie ze stylistycznej gramatyki Kechiche, by uczynić ją swoją i wytyczyć własną ścieżkę. Ta forma jednoczesnej emancypacji (homoseksualne potwierdzenie Fatimy, reżyserki Hafsii Herzi) okazuje się przytłaczająca, gdyż film, nie unikając żadnych przeszkód, od początku do końca akceptuje swoją dawkę wątpliwości i pokory, czyniąc kwestionowanie wartością naczelną.

„Eddington”: petarda w bunkrze

Niektórzy widzieli „Eddingtona” jako szczyt oficjalnego konkursu, w którym brało udział wielu utalentowanych młodych ludzi i szanowanych autorów, ale brakowało zapowiadanych zjawisk. Dzięki piorunującemu początkowi kariery (nie gorszemu niż „Dziedzictwo”, „Midsommar” i „Beau się boi”) i wyrazistemu stylowi, 39-letni Amerykanin Ari Aster był niemal jedynym filmowcem zaliczanym do tej kategorii. Co więcej, ten czwarty film fabularny ma cechy decydującego dzieła, które prawdopodobnie sprawi, że film ten awansuje jeszcze wyżej: konstelacja gwiazd (gdzie Emma Stone i Pedro Pascal otaczają Joaquina Phoenixa, będącego już w centrum uwagi w filmie „Beau się boi”) oraz współczesna sceneria westernu, która nieuchronnie osadza go w wielkiej mitologii amerykańskiego kina.

Eddington to niewielkie miasteczko w Nowym Meksyku (stanie, w którym filmowiec spędził część swojej młodości), w którym panuje atmosfera izolacji związana z pandemią Covid-19. Szeryf Joe Cross (Phoenix) krzyżuje je niczym ubogi Marlon Brando w filmie „The Chase”: jako bezradny i niezdarny świadek nadchodzącego chaosu, a nawet jako mimowolny katalizator.

Film zaczyna się od błahego incydentu: niechęci Crossa do noszenia maski chirurgicznej – cierpi na astmę i, szerzej rzecz biorąc, nie chce podporządkować się temu ograniczeniu zdrowotnemu z wielu żałosnych powodów, począwszy od zwykłego uporu, a skończywszy na zaprzeczaniu ukrytym pod maską zdrowego rozsądku ( „Covid nie dotarł do Eddingtona” – trąbi). Rozwścieczenie bezkompromisowego przywódcy sąsiedniej społeczności indiańskiej, a następnie burmistrza miasta, Joe Garcii (Pedro Pascal w roli aroganckiego małego markiza), ostatecznie staje się sposobem na przejęcie kontroli nad społecznością, która otwarcie nim gardzi.

Jeśli rozpoznamy tutaj przewrotne mechanizmy precedensów Astera (obsesja, niepokój wylewający się z mózgu, by przekształcić całe środowisko), to są one wykorzystywane w kontekście satyry społecznej, z większym niż zwykle poczuciem humoru, gdzie główne niedostatki kraju są konfrontowane, a następnie kompresowane (wybuchy spisku, atomizacja ciała społecznego i kanałów informacyjnych, widmo zbliżającej się katastrofy ekologicznej). Humor tego początku i jego niezmienna skuteczność (trzeszący rytm, bogactwo szczegółów, wspaniała gra Phoenixa w roli żałosnego błazna) sugerują, że film zadowoli się tym surowym komediowym klimatem. Zanim wpadnie w szalony wir, którego skala i treść ostatecznie okazują się bardziej zgodne ze standardami filmowca.

Genialność „Eddingtona” polega na tym, że jest to utwór skonstruowany w nieuporządkowany sposób, składający się z wybuchów i implozji, wielkich gestów i narracyjnych zawiłości. Łączy on lękliwą podróż egoistyczną w utworze „Be a u is fear” ze zbiorowymi halucynacjami w utworze „Midsommar”. Joe Cross stopniowo staje się chorym sumieniem trumpizmu, rodzajem bezgłowego kaczora (zasadniczo pozbawionego jakiejkolwiek szczególnej ideologii), poddanego (złym) nastrojom chwili, kruchym potworem uwikłanym w swoje gadzie impulsy. Film zawiera wiele scen oczyszczających, mimo że opowiada historię mężczyzny, który upada i traci siebie, wspinając się na ostrogi. Do siły filmu (jego baśniowej strony o Ameryce, zawsze kontrolowanego szaleństwa) dodano tutaj element melodramatu, który przyczynia się do wielkości przedstawienia, gdyż postacie „Eddingtona”, nawet te najbardziej podstawowe, pozostają niezwykle wzruszające: ten aspekt nie jest nowy u Ariego Astera, ale tutaj jest on bez wątpienia jeszcze bardziej wyrazisty. Szczyt w Cannes odbędzie się ponownie, zgodnie z planem.

Pedro Pascal atakuje Trumpa

Dzień po prezentacji „Eddingtona” Pedro Pascal na konferencji prasowej stwierdził, że nie należy bać się krytykować Donalda Trumpa. „Pieprzyć tych, którzy próbują cię nastraszyć!” „ powiedział 50-letni aktor kilka dni po oskarżeniu prezydenta Stanów Zjednoczonych przez Roberta De Niro. „Opowiadaj dalej historie, wyrażaj siebie i walcz o to, by być sobą!” " kontynuował. Pedro Pascal wezwał wówczas do „walki” , zwłaszcza poprzez „opowiadanie historii” . „Nie pozwólcie im wygrać!” » . Zapytany o politykę imigracyjną Donalda Trumpa, aktor opowiedział także o doświadczeniach swojej rodziny, która uciekła z Chile. „Chcę, aby ludzie byli bezpieczni i chronieni. Chcę też żyć po właściwej stronie historii. „Jestem imigrantem, moi rodzice są chilijskimi uchodźcami, ja też jestem uchodźcą” – powiedział. „Uciekliśmy przed dyktaturą i miałem przywilej dorastania w Stanach Zjednoczonych, po znalezieniu azylu w Danii. I gdyby tak nie było, nie wiem, co by się z nami stało. Dlatego zawsze będę opowiadał się za tą „ochroną” dla osób ubiegających się o azyl – kontynuował.

Przeczytaj także

Tom Cruise i jego pomocnicy z „Mission: Impossible” na czerwonym dywanie w Cannes.

Tymczasem w Cannes… Tom Cruise (prawie) trzeźwy, De Niro nie ustaje w walce z Trumpem, Ukraina w centrum uwagi

„Sirat”: szczyt podróży

Eksplozja! Sirat, według islamu, jest „mostem między piekłem a rajem, cieńszym od włosa i ostrzejszym od miecza”, ostrzegają napisy końcowe. Teraz my ostrzegamy: „Sirat” w reżyserii francusko-hiszpańskiego reżysera Olivera Laxe’a (odkrytego w 2016 r. podczas Tygodnia Krytyki filmem „Mimosas, la voie de l’Atlas” ) to wyprawa do kina, jakiej zbyt rzadko doświadczamy. Film drogi rozgrywający się na marokańskiej pustyni opowiadający o ojcu i jego 12-letnim synu, poszukujących zaginionej starszej córki i siostry. Dołączają oni do społeczności wędrownych imprezowiczów na obrzeżach zmilitaryzowanego świata pogrążającego się w chaosie. Pulsujące głośniki, ryk silników i bicie serc bohaterów rozbrzmiewają w tym sufickim „Mad Maxie” osadzonym w górach Atlas, którego metafizyka przywodzi na myśl „Gerry” Gusa Van Santa, wzmocniona basem techno. Albo „Konwój strachu” z rodziną punków z psami, granymi przez prawdziwych imprezowiczów o poobijanych ciałach – jeden jest kaleką, drugi ma jedną rękę. Fałszywi dziwacy, ale prawdziwi bracia. Więcej nie powiemy: im mniej wiemy, tym lepiej.

Podczas gdy czekamy na ponowne rozdanie nagród – oby tylko nie zabrakło nam sił – i na możliwość ponownego omówienia filmu, gdy ukaże się 3 września, głos oddajemy głównemu aktorowi, naszemu drogiemu Sergi Lopezowi. Rozbrajająco dobroduszny i ubrany w koszulkę antyfaszystowską:

„Sirat” mnie poruszył. Mam najstraszniejszą fantazję dotyczącą ojca - sam mam 29-letnią córkę i 27-letniego syna. Kiedy Oliver Laxe zaproponował mi ten film, najpierw powiedziałem mu: „niemożliwe, nie wiem, jak to zagrać, to nigdy nie będzie brzmiało dobrze”. Na szczęście kino, krajobrazy, obrazy i muzyka mają moc sprawiania, że ​​rzeczy stają się realne. W Atlasie było bardzo gorąco, burze piaskowe i susza dały nam się we znaki. Choć moja postać przeżywa wiele bolesnych rzeczy, tragedię, świetnie się bawiłem kręcąc ten film. Trzeba było się skupić, wejść w stan niemal hipnotyczny, ale podczas tej sesji zdjęciowej udało mi się przekonać, że głębia nie jest wrogiem lekkości. Z wiekiem zdaję sobie z tego sprawę: to szaleństwo, jak bardzo ten zawód mnie fascynuje i jak bardzo mnie emocjonalnie wypełnia… „Sirat” opowiada o dniu dzisiejszym, o uczuciu – żeby nie powiedzieć przeczuciu – które wszyscy mamy, że świat może się zawalić w przyszłym tygodniu. I mówimy to już od jakiegoś czasu. Oliver podchodzi do wszystkiego z duchowego punktu widzenia, mówi nam, że nie mamy już wyboru, że musimy zajrzeć w głąb siebie i stawić czoła życiu. Życie pełne niespodzianek i bólu, z którymi musimy sobie radzić. Nawet na pustyni musimy iść naprzód .

Bono, megalomański monodram

Bono jest hipokrytą. Mówi o tym w filmie „Bono: Stories of Surrender” autorstwa Andrew Dominika, zaprezentowanym podczas pokazu specjalnego. W tym dokumencie lider U2 podejmuje się swoistej autoegzegezy na scenie, sam, w przyćmionych światłach Beacon Theatre na Broadwayu, przekształconego na tę okazję w katedrę ego. Film łączy w sobie elementy koncertu i filmowej konfesjonału. Przedstawia mężczyznę, który niczym współczesny Narcyz nieustannie wpatruje się w swój wizerunek, śledząc swoje odbicie w teleobiektywach aparatów. Bono korzysta z okazji, by publicznie przeprowadzić swoją psychoanalizę. Wszystko jest tu ujęte: jego niezwykłe życie, brak uznania ze strony rodziny, tragiczna śmierć matki, jego głęboko zakorzeniony aktywizm, jego wiara, a nawet Pavarotti, który stał się prześladowcą. Przez 87 minut obserwuje siebie mówiącego, śpiewającego i myślącego. Trybun wygłasza przemówienie, którego jedynym celem jest przekonanie słuchaczy, że „ta dziecinna potrzeba bycia w centrum akcji, poprzez chęć ratowania świata” naprawdę stymuluje bicie jego serca dobrego Samarytanina.

Przy okazji odtwarza na nowo legendarne hity swojej irlandzkiej grupy rockowej. Jego muzycy, The Edge, Adam Clayton i Larry Mullen Jr., są nieobecni, zastąpieni przez harfę, wiolonczelę i puste krzesła. Ten egoistyczny spektakl, chwilami hipnotyczny dzięki kontrastowym czarno-białym fotografiom, w ciągu kilku minut przeradza się w megalomański monodram. Ale film Emisja na Apple TV+ 30 maja umożliwi gwieździe rocka realizację nowego marzenia. Tam, w środku Cannes, otoczony fleszami i podziwem, idąc po schodach na czerwonym dywanie, staje się jednocześnie tematem i przedmiotem spektaklu. Jednocześnie uosabiając swoją własną karykaturę.

Francuzi dotykają Croisette

Francuski akcent nigdy nie przestaje fascynować. Na całym świecie jego francuskie harmonie elektroniczne stały się szczytem tego trendu. Cannes nie jest wyjątkiem od tej reguły. To właśnie dlatego Patrick Arnold Schwarzenegger, ujawniony w sezonie 3 „Białego Lotosu”, postanowił wkroczyć na scenę wieczorem poświęconym firmie Nespresso. Przez cztery godziny legendarna wytwórnia Ed Banger rozkręcała Croisette przy dźwiękach nowych wydawnictw i hitów Justice i Daft Punk. Andy 4000 bujał się w swoich skocznych tempach afro od Theodora do Jul. Dołączyli do niego Irfane i Breakbot, a na koniec król Pedro Winter. Po drugiej stronie baru wszyscy goście wahali się między przekąskami przygotowanymi przez Moise'a Sfeza, mistrza świata w jedzeniu homarów w 2018 r., a łykami autorskich koktajli z kofeiną. Na koniec, dobry wieczór.

Cerrone's Cannery (gdzie spotykamy Steviego Wondera)

Wykonawca utworu „Supernature” wspomina, jak Eddie Barclay, jego ówczesny producent, namówił go do gry z Królem Soulu. Patrzeć.

Przez Nicolas Schaller i Guillaume Loison

Le Nouvel Observateur

Le Nouvel Observateur

Podobne wiadomości

Wszystkie wiadomości
Animated ArrowAnimated ArrowAnimated Arrow