W przeszłości pracownicy się pocili, dziś menedżerowie piszą: Zurychowi udało się wprowadzić zmiany strukturalne – ale ten sukces ma pewien haczyk


Ilustracja Joana Kelén / NZZ
Jeśli chcesz zobaczyć największy wstrząs gospodarczy, jaki wstrząsnął Zachodem w ostatnich dziesięcioleciach, musisz udać się na miejsce zwane Turbinenplatz.
NZZ.ch wymaga JavaScript do ważnych funkcji. Twoja przeglądarka lub blokada reklam obecnie to uniemożliwia.
Proszę zmienić ustawienia.
Znajduje się na terenie Escher-Wyss, w dawnej dzielnicy przemysłowej w mieście Zurych, dawnej metropolii przemysłowej. Największe miasto w Szwajcarii, dawnym państwie przemysłowym.
Sto lat temu produkowano tu statki, turbiny parowe, silniki hydroelektryczne i elementy lokomotyw. 2000 pracowników firmy Escher Wyss pracowało na zmiany. Kominy dymiły. W okolicznej dzielnicy robotniczej miały miejsce strajki, wiece, a w 1919 r. największa demonstracja pierwszomajowa w historii Szwajcarii.
Globalna gospodarka oznacza wzrost i dobrobyt dla wielu – ale nie dla wszystkich. Na Zachodzie pracownicy stracili środki do życia, a całe regiony pustoszeją. Teraz Donald Trump chce pomóc tym, którzy pozostali w tyle i polega na protekcjonizmie. Co robi Europa?
Dziś sztuczna chmura rozdmuchuje żałobne chmury pary wodnej nad pustym placem. Wieczorem neonowe reflektory kąpią jałowe drzewa w upiornym niebiesko-zielonym świetle. Wszędzie wokół znajdują się sieci hoteli, think tanki, sieć żłobków i bezimienne restauracje.
Tutaj jest mniej ludzi. Może okazjonalny konsultant wyciągający lunch na wynos z plastikowego pudełka. Albo gość w pobliskim teatrze, który nie może znaleźć wejścia.
Jedna firma przemysłowa, Man Energy Solutions, nadal produkuje tutaj kompresory, turbiny gazowe i silniki. Poza tym przemysłowa przeszłość miasta jest niewiele więcej niż wspomnieniem.
Jednak jest to coś, co projektanci Turbinenplatz, otwartego w 2003 r., starają się osiągnąć do granic możliwości. Od drewnianych elementów siedzisk po betonową nawierzchnię i specjalnie przywiezione żeliwne szyny: wszystko ma być wspomnieniem, metaforą, symbolem klasy robotniczej Zurychu z minionych lat.
Pozostałości dumnego miasta przemysłowego, zaprojektowanego na śmierć przez dzisiejszych pracowników wiedzy – architektów, urzędników i ekspertów od marketingu. I pogrzebane pod górnolotnymi koncepcjami. Jaki lepszy symbol transformacji, jaką przeszło miasto przemysłowe Zurych, podobnie jak wiele innych zachodnich metropolii?




Sześćdziesiąt lat temu połowa siły roboczej w Szwajcarii pracowała w przemyśle. Dziś ta liczba spadła do 20 procent. Jednocześnie rośnie liczba pracowników w sektorze usług — szczególnie w bankach, firmach ubezpieczeniowych, a ostatnio także w firmach technologicznych. Obecnie stanowią oni prawie 80 procent siły roboczej.
W przeciwieństwie do wielu innych krajów, ta strukturalna transformacja wydaje się być zaskakująco udana w Szwajcarii. Miasta widma spustoszone przez bezrobocie, opuszczone obszary wiejskie z rdzewiejącymi fabrykami i hordy wściekłych robotników przemysłowych: tutaj niczego takiego nie znajdziesz.
Przegrani zmian strukturalnych i globalizacji – zdają się być gdzie indziej.
Zurych jako dawne miasto przemysłowe, które nie zjadało swoich dzieci: narracja ta utrwaliła się w ostatnich dziesięcioleciach.
Ale czy to prawda? I jeśli tak, to jak Szwajcaria odniosła sukces tam, gdzie inne kraje poniosły porażkę?
Obiecujące partnerstwoPoszukiwanie odpowiedzi rozpoczyna się w Zurychu pod koniec XIX wieku. Wtedy to nastąpiło połączenie przemysłu i sektora finansowego, co miało ukształtować rozwój gospodarczy miasta.
Zaczynając od biznesu kolejowego, banki i firmy ubezpieczeniowe rozwinęły się wcześnie, finansując rozwój nowych sektorów biznesu i zabezpieczając ryzyko. Wczesna elektryfikacja i rozbudowa sieci kolejowej z kolei sprzyjały powstawaniu nowoczesnych gałęzi przemysłu w inżynierii mechanicznej, obróbce metali i elektrotechnice.
Dzięki dobrym instytucjom edukacyjnym – ETH, założonej w 1855 r., ale także silnie rozwiniętemu szkoleniu zawodowemu – firmy te mogły z kolei specjalizować się w produkcji wyrobów wysokiej jakości.
Jednak nic z tego nie było zaplanowane z wyprzedzeniem, mówi Tobias Straumann, profesor historii gospodarczej na Uniwersytecie w Zurychu. „Miało to również wiele wspólnego ze zbiegiem okoliczności i szczęściem”.
Zurychska firma Escher Wyss jest dobrym przykładem tej dynamiki. Założona w 1805 r. jako przędzalnia bawełny, wkrótce zaczęła produkować części zamienne, a ostatecznie całe maszyny tekstylne. Wkrótce inżynieria mechaniczna stała się bardziej dochodowa niż biznes tekstylny. Dodano nowe produkty: koła wodne, lokomotywy parowe i statki parowe.
W 1889 roku firma przeniosła produkcję z centrum Zurychu do obecnej dzielnicy przemysłowej. Wcześniej produkty musiały być dowożone do głównego dworca kolejowego przez powozy konne. Teraz było bezpośrednie połączenie kolejowe, pobliska elektrownia i 15 000 metrów kwadratowych powierzchni pod budynki fabryczne.
Przędzalnia stała się producentem skomplikowanych turbin parowych, szkoląc w swoich fabrykach dużą liczbę wyspecjalizowanego personelu i nawiązując bliskie powiązania z elitą finansową Zurychu.
Okoliczność ta okazała się kluczowa w okresie międzywojennym. W tym czasie Escher Wyss coraz bardziej zmagał się ze sprzedażą swoich drogich szwajcarskich produktów za granicą. W następstwie krachu na giełdzie w 1929 r. firma nadal podupadała, co doprowadziło do bankructwa w 1931 r.
Ale wtedy wkroczyła grupa bankierów z Zurychu i uratowała firmę. Co niezwykłe, zrobili to wspólnie z lewicowym rządem miasta Zurych. Cele obu stron — zachowanie miejsc pracy tutaj, zachowanie bazy przemysłowej tam — po raz pierwszy szły ręka w rękę.
Sojusz ten był zwiastunem politycznego kompromisu, który wkrótce miał ukształtować funkcjonowanie całej szwajcarskiej gospodarki.
Historyczny kompromisDo lat 30. XX wieku relacje między pracodawcami a pracownikami były konfrontacyjne. Jednak wówczas zaczęło się kształtować konstruktywne partnerstwo społeczne, którego kulminacją był wybór pierwszego członka Rady Federalnej SP w 1943 r. Po zakończeniu wojny wprowadzono różne programy ubezpieczeń społecznych — na przykład świadczenia dla osób starszych (1947), niepełnosprawnych (1960) i bezrobotnych (1976).
Silja Häusermann, profesor ekonomii politycznej na Uniwersytecie w Zurychu, mówi: „W okresie powojennym mała, nastawiona na eksport Szwajcaria wynegocjowała model gospodarczy, który łączył podejście liberalne i socjaldemokratyczne”.
Prawo pracy było bardzo liberalne: zawsze łatwo było kogoś zwolnić. Firmom podano niewiele wytycznych dotyczących restrukturyzacji. „Chodziło o to, aby zapobiec konserwacji strukturalnej” — mówi Häusermann. „Gospodarka powinna być w stanie szybko dostosować nieopłacalne modele biznesowe”.
Jednocześnie sieć bezpieczeństwa socjalnego chroniła przegranych tego rozwoju. Uzupełniały ją ogromne inwestycje w edukację. „Szwajcaria odniosła duże korzyści z obu, gdy w końcu nastąpiła deindustrializacja” — mówi Häusermann.
Wszystko zaczęło się naprawdę w latach 70. Po szoku naftowym Szwajcaria wpadła w recesję. Duże firmy przemysłowe zostały zmuszone do drastycznych cięć zatrudnienia.
Spadek jest również zauważalny w zakładzie Escher-Wyss w Zurychu. Od II wojny światowej turbiny z Zurychu są coraz mniej sprzedawane. W 1969 roku produkcję przejął przemysłowy gigant z Winterthur, Sulzer, który stopniowo ją ograniczał i przenosił za granicę w kolejnych latach.
W 1969 r. Sulzer zatrudniał w Szwajcarii ponad 30 000 osób; do 1980 r. liczba ta spadła już o jedną trzecią. Po przełomie tysiącleci liczba ta spadła do 960. Inni giganci przemysłowi byli w podobnej sytuacji. Ale gdy doszło do zwolnień, uciekli się do sztuczki.
Niewidzialny buforPierwszymi, którzy tracą pracę, są pracownicy sezonowi. Wielu z nich pochodzi z Włoch i co roku muszą ponownie ubiegać się o zezwolenie na pobyt. Jest to związane z ich pracą, gdzie pensje są często niskie, a warunki życia — brudne baraki, zakaz łączenia rodzin — trudne.
Teraz po prostu nie są już wpuszczani do kraju – eksportując w ten sposób bezrobocie do innych krajów europejskich. Z drastycznymi konsekwencjami dla pracowników sezonowych i ich rodzin.
Historyk gospodarki Straumann mówi: „Prezesi strukturalnie słabych sektorów faktycznie wiedzieli, że ich model biznesowy już nie działa, ale kupili sobie i swoim szwajcarskim pracownikom czas”.
Podobna dynamika występuje wśród kobiet. Do lat 80., kiedy gospodarka się załamała, kobiety opuszczały rynek pracy — często nie ubiegając się o zasiłek dla bezrobotnych.
Archiwum Photopress/Keystone
„W tamtym czasie istniała idea, że zmiany strukturalne można zarządzać bez wzrostu bezrobocia” – mówi politolog Häusermann. „Ale było to możliwe tylko dlatego, że obcokrajowcy i kobiety byli wykorzystywani jako bufory ekonomiczne”.
A potem, w latach 90., ta iluzja w końcu upadła. Sztuczne odroczenie się skończyło. Kryzys gospodarczy dotknął Szwajcarię, a jego skutki odczuła cała populacja.
Sukces gospodarczyTo niezwykle trudna sytuacja. Konkurencja ze strony gospodarek tygrysów wschodnioazjatyckich, komputerów i automatyzacji produkcji przemysłowej — wszystko to zadaje śmiertelny cios starej szkole produkcji przemysłowej.
W dzielnicy przemysłowej Zurychu zamykano fabryki jedno po drugim. Pod koniec lat 90. ponad jedna trzecia terenu Escher-Wyss stała pusta i nieużywana. Jedenaście hektarów pustych magazynów gniło w sercu Zurychu.
Po raz pierwszy od czasów powojennych w Szwajcarii odnotowano wysoki poziom bezrobocia, sięgający prawie pięciu procent.
Jednak to był tylko wierzchołek góry lodowej, mówi Tobias Straumann. „Firmy masowo zmuszały swoich pracowników do wcześniejszej emerytury lub ubezpieczenia od niepełnosprawności — z finansowymi konsekwencjami, z którymi systemy ubezpieczeń społecznych zmagają się do dziś”.
Straumann szacuje, że rzeczywista stopa bezrobocia w tym czasie wynosiła około dziesięciu procent. „To były ciężkie lata” — mówi profesor. Lata 90. były dekadą, w której deindustrializacja przeorała szwajcarski rynek pracy.
Ale pośród ruin starej przemysłowej Szwajcarii leżą warunki szybkiego ożywienia: silny sektor bankowy i ubezpieczeniowy, który wcześnie się ugruntował i stale się rozwija. Liberalna polityka rynku pracy, amortyzowana przez dobrze rozwinięte systemy ubezpieczeń społecznych. I coraz bardziej przepuszczalny system edukacji dualnej.
W szczególności szkolnictwo wyższe zostało wzmocnione w latach 90. XX wieku poprzez utworzenie uniwersytetów nauk stosowanych. Od tego czasu liczba stopni naukowych gwałtownie wzrosła.
Częściowo dzięki tej ekspansji edukacyjnej kryzys lat 90. nie pozostawił po sobie prawie żadnych trwałych negatywnych konsekwencji. Strukturalne bezrobocie, ubóstwo i odsetek osób o niepewnych dochodach nie wzrosły, mówi Häusermann.
Z perspektywy ekonomicznej diagnoza udanej zmiany strukturalnej jest prawidłowa. Ale jaki wpływ miała ta zmiana na politykę?
Problem politycznyPodczas gdy przemysł jest w kryzysie, jedna partia w Szwajcarii staje się coraz potężniejsza. Szwajcarska Partia Ludowa (SVP), utworzona z łagodnego sojuszu rolników i przedsiębiorstw, stała się najsilniejszą siłą w kraju pod koniec lat 90.
Ich przywódca, Christoph Blocher, syn pastora i właściciel firmy chemicznej, przełamuje sztywne struktury partyjne, które dominowały w Szwajcarii przez dziesięciolecia, swoją antyimigracyjną i antyeuropejską postawą.
Stara elita — w dużej mierze liberalna, męska i w wojsku — traci władzę. Partie socjalistyczne — liberalna FDP, konserwatywna Chrześcijańsko-Demokratyczna Partia (CVP) — tracą na znaczeniu. A socjaldemokraci kontynuują transformację z partii robotniczej w partię akademików.
Równolegle do francuskiego Frontu Narodowego czy austriackiej FPÖ, a na dziesiątki lat przed powstaniem niemieckiej AfD, Blocher dokonał w Szwajcarii czegoś, co wydawało się niemożliwe: umożliwił wybór partii, która jeszcze niedawno była uważana za ekstremalną.
Przed większością innych krajów zachodnich, mówi Häusermann, Szwajcaria doświadczyła zmian politycznych, które nadal wstrząsają demokracją po demokracji. Konkretnie: więcej populizmu, więcej polaryzacji, więcej politycznego impasu.
Wynika to również z faktu, że szwajcarskie partie lewicowe należą do najbardziej lewicowych w Europie.
„Od końca lat 90. nie było prawie żadnych kompromisów w sprawie reformy państwa opiekuńczego” – mówi Häusermann. Kompromis między konserwatystami a socjaldemokratami, który trwał dziesiątki lat – liberalny rynek pracy dla zabezpieczenia społecznego – już nie obowiązuje.
Zmiany strukturalne odnoszą sukcesy, a mimo to populizm zyskuje coraz większe wpływy: Jak to możliwe?
Wyjaśnienie Häusermanna: „Badania pokazują, że to nie utrata pracy i kryzys gospodarczy same w sobie podsycają te partie. To strach przed tym kryzysem, strach przed utratą statusu społecznego, to wystarczy”.
I ten strach istnieje również w Szwajcarii. „Rynek pracy staje się coraz bardziej akademicki, coraz bardziej kobiecy i coraz bardziej międzynarodowy” — mówi Häusermann. „Jednocześnie istnieje polityczna reakcja skierowana przeciwko obcokrajowcom, osobom z dyplomami i, raz po raz, przeciwko równości”.
Jedno jest ze sobą powiązane. Lekcja ze szwajcarskiego przykładu jest taka: „Bez względu na to, jak dobrze ktoś amortyzuje wstrząsy społeczne i trudności gospodarcze, niemal niemożliwe jest zapobiegnięcie temu, aby zmiany strukturalne nie wywołały konfliktów społecznych i politycznych”.
Ostatnia metaforaPopulizm istnieje nawet bez kryzysu. Można to wyraźnie zaobserwować w dzielnicy przemysłowej Zurychu, na nowo zaprojektowanym Turbinenplatz.
Od czasu zaprzestania produkcji na tym terenie władze miasta — które od dziesięcioleci są pod kontrolą Socjaldemokratycznej Partii (SPD) i Partii Zielonych (GDPR) — chętnie organizują tu demonstracje polityczne. W ostatnich latach były to m.in. protesty przeciwko aborcji, prawicowemu ekstremizmowi, środkom przeciwko koronawirusowi i wysokim czynszom.
Niezależnie od tego, co obecnie dzieli społeczeństwo, prędzej czy później będzie to skandowane i gwizdane tutaj. Tam, gdzie kiedyś powstały maszyny parowe, politycznie niezadowoleni ludzie wszelkiej maści teraz tworzą swoje polityczne hasła.
Ruiny deindustrializacji jako scena politycznej wojny okopowej współczesności. To chyba jedyna właściwa metafora, jaką to miejsce wciąż oferuje.
Christoph Ruckstuhl / NZZ
nzz.ch