Chiny i Rosja mogą rozpocząć wojnę z Zachodem na dwóch frontach. Europa musi przewidzieć wszystkie możliwe scenariusze.


Na Morzu Czerwonym chiński okręt wojenny kieruje swój laserowy system celowniczy na niemiecki myśliwiec. Berlin protestuje, Pekin zaprzecza. Na Morzu Bałtyckim zerwany jest kabel podmorski. Władze podejrzewają akt sabotażu. Chiński okręt „Yi Peng 3” rzekomo celowo ciągnął kotwicę po dnie morskim. Brak jednoznacznych dowodów, ale istnieją wystarczające podstawy do podejrzeń.
NZZ.ch wymaga JavaScript do obsługi ważnych funkcji. Twoja przeglądarka lub blokada reklam obecnie to uniemożliwia.
Proszę zmienić ustawienia.
Chiny ingerują również po drugiej stronie kontynentu euroazjatyckiego, w Europie i na Bliskim Wschodzie. Autokratyczny atak na zachodnie demokracje nie ogranicza się do roszczeń terytorialnych w sąsiedztwie, ale przeradza się w konflikt globalny.
Na początku lipca chiński minister spraw zagranicznych otwarcie powiedział szefowej unijnej dyplomacji Kai Kallas, że Pekin jest zainteresowany wygraną Rosji w wojnie z Ukrainą. Wkrótce potem sekretarz generalny NATO Mark Rutte ostrzegł, że Rosja i Chiny mogą wspólnie zaatakować Zachód. Jeśli Pekin rozpocznie inwazję na Tajwan, Kreml jednocześnie zwiąże siły NATO w Europie Wschodniej poprzez eskalację.
Strategiczna pozycja HutichTaki scenariusz byłby nie do pomyślenia jeszcze kilka lat temu. Jego prawdopodobieństwo rośnie. Od początku wojny na Ukrainie oś Moskwa-Pekin przekształca się w sojusz dwóch autokracji o imperialnych ambicjach. Elementem jednoczącym jest odrzucenie liberalnych wartości demokratycznych.
Zagrożenie globalną eskalacją rośnie. Poszczególne konflikty zlewają się ze sobą, a zaangażowani w nie aktorzy są ze sobą ściśle powiązani. Bojówki Huti w Jemenie są doskonałym przykładem tego zjawiska: otrzymują wsparcie od Iranu, który ściśle współpracuje z Rosją. Chiny z kolei zapewniają wsparcie technologiczne nie tylko Iranowi, ale także samym bojkom Huti. Morze Czerwone staje się geopolitycznym i globalnym punktem zapalnym w gospodarce.
Co więcej, Huti walczą nie tylko o dominację w Jemenie. Atakując statki towarowe, znacząco zakłócają również szlak handlowy między Europą a Azją. To jeden z powodów, dla których Stany Zjednoczone od miesięcy regularnie przeprowadzają naloty na pozycje w Jemenie Południowym. Sytuacja ta nie zmieniła się nawet po zmianie władzy w Waszyngtonie. Administracja Trumpa kontynuuje to, co zaczęło się za czasów Bidena.
Waszyngton przypisuje ostatnie operacje działaniom na rzecz wolności żeglugi (FRONOP), które zapewniają statkom swobodny przepływ na oceanach świata. Stany Zjednoczone uzasadniają swoje działania na Morzu Czerwonym w podobny sposób, jak swoją obecność wojskową na Indo-Pacyfiku. Chociaż chińskie ataki na wolność żeglugi u wybrzeży Chin nie są skoordynowane z atakami Huti, są ze sobą powiązane ze względu na podobne skutki.
Eskalacja napięcia na Bliskim Wschodzie w ostatnich tygodniach i miesiącach blokuje zachodnie siły polityczne i wojskowe. Uwaga opinii publicznej, wysiłki dyplomatyczne i siły amerykańskie koncentrują się na trójkącie Iran-Izrael-Jemen. W rezultacie wojna na Ukrainie schodzi na dalszy plan. Ten rozwój sytuacji jest korzystny dla Rosji.
Zachodowi kończy się amunicjaKreml stopniowo zyskiwał przewagę w ostatnich miesiącach: dzięki intensywnym atakom dronów na cele cywilne, nawet daleko na zachodzie Ukrainy, i próbom rozbicia armii ukraińskiej. Front jest nadmiernie rozciągnięty. Wojska rosyjskie próbują przebić się w co najmniej trzech miejscach w ramach swojej letniej ofensywy.
Próby prezydenta Donalda Trumpa, by przekonać swojego odpowiednika Władimira Putina do podpisania zawieszenia broni, zakończyły się niepowodzeniem – i znacząco osłabiły Ukrainę. Co więcej, Kremlowi udało się umiędzynarodowić swoją wojnę na wyniszczenie z Zachodem: Korea Północna dostarcza żołnierzy, Iran wspiera ją dronami, a Chiny dostarczają technologię i dane satelitarne.
Stany Zjednoczone z kolei ograniczyły w ostatnich miesiącach swoją pomoc wojskową. Kongres zablokował dostawy broni już na początku 2024 roku. Od czasu objęcia urzędu przez Trumpa dostawy zostały tymczasowo całkowicie odcięte. Pomimo całego szumu informacyjnego ze strony Waszyngtonu, chodzi tu nie tyle o dyscyplinowanie Kijowa, co o ogromne zapasy amunicji i pocisków kierowanych w tym kraju.
Niezależnie od tego, czy w Europie, czy na Bliskim Wschodzie, Stany Zjednoczone zużywają amunicję, której faktycznie potrzebują do stworzenia wiarygodnego, konwencjonalnego środka odstraszającego w regionie Indo-Pacyfiku. Czasami Amerykanie musieli nawet sprowadzać pociski artyleryjskie z Izraela, aby armia ukraińska mogła spowolnić rosyjską falę. Tymczasem Ukraińcy ograniczyli własne zużycie.
Rok 2027 jako rok brzemienny w skutkiPodobnie wygląda sytuacja w przypadku ochrony izraelskiej ludności cywilnej przed irańskimi pociskami kierowanymi. Zarówno sam Izrael, jak i jego partnerzy uczestniczący w Zintegrowanym Systemie Obrony Powietrznej Bliskiego Wschodu, najwyraźniej osiągnęli kres swoich możliwości. Według wiarygodnych źródeł, pod koniec niedawnej konfrontacji Izraelczycy użyli tylko jednego pocisku kierowanego zamiast trzech do przechwycenia pocisku przeciwnika.
„Wojna dwunastodniowa” z końca czerwca 2025 roku stanowi punkt kulminacyjny dotychczasowego konfliktu irańsko-izraelskiego. Najpierw Izraelczycy dokonali dekapitacji Hezbollahu w Libanie, następnie walczyli z Huti w Jemenie, a na końcu bezpośrednio z reżimem w Teheranie. Nawet jeśli nie można jeszcze jednoznacznie ocenić konsekwencji tej krótkiej wojny, Izrael, wspólnie ze Stanami Zjednoczonymi, zdołał osłabić Iran i irańską „Oś Oporu” oraz zahamować nuklearne ambicje Teheranu.
Próby Waszyngtonu, by zakończyć obecne wojny, mają podłoże geopolityczne: Pacyfik znajduje się w centrum amerykańskiej perspektywy, jak pokazuje mapa CIA z marca 2025 roku. W tym ujęciu Europa i Bliski Wschód leżą na peryferiach nowego porządku świata. Trump chce dokończyć to, co rozpoczęło się za prezydenta Baracka Obamy: „zwrot ku Azji”. Ale to zadziała tylko wtedy, gdy na peryferiach zapanuje spokój.
Amerykanie oczekują, że Chińska Armia Ludowa będzie gotowa do ofensywy do 2027 roku. Niezależnie od faktycznych intencji Pekinu, Stany Zjednoczone zamierzają skoncentrować większość swoich sił zbrojnych na Pacyfiku najpóźniej do tego czasu. Sekretarz obrony Pete Hegseth potwierdził ten zasadniczy kierunek pod koniec maja podczas Dialogu Shangri-La, Azjatyckiej Konferencji Bezpieczeństwa, w tym w kluczowym roku 2027.
Eksperci ds. bezpieczeństwa w regionie Indo-Pacyfiku nie uważają bezpośredniej inwazji na Tajwan w nadchodzących latach za najbardziej prawdopodobny scenariusz. Pekin próbuje raczej okrążyć wyspę i wywrzeć na nią presję. Niemniej jednak regularnie publikuje w mediach społecznościowych nagrania z ćwiczeń desantowych i nowych systemów desantowych. Dlatego nie można całkowicie wykluczyć zaskoczenia militarnego – zwłaszcza jeśli nie będzie ono koordynowane z Moskwą.
Coraz bliższa współpraca między Moskwą a Pekinem niesie ze sobą ogromny potencjał eskalacji. W przypadku ataku militarnego na Tajwan, w interesie Chin leży jednoczesna eskalacja konfliktu z Europą przez Rosję. Sekretarz generalny NATO Mark Rutte odniósł się niedawno do tego scenariusza w wywiadzie dla „New York Timesa” .
Jak mogła nastąpić ta eskalacja, można zaobserwować w działaniach Rosji na Krymie i wschodniej Ukrainie w 2014 roku. Wtedy pojawiły się tam siły zbrojne, nazywane „zielonymi ludzikami” ze względu na mundury. Byli to rosyjscy żołnierze, ale nie identyfikowali się z nimi. Nazwali siebie bojownikami o niepodległość i przejęli kontrolę nad terytoriami.
Podobne podejście jest możliwe w kilku miejscach w Europie. Często wspomina się o „scenariuszu narwskim”: uzbrojona grupa domniemanych powstańców mogłaby zająć ratusz w estońskim mieście Narwa i ogłosić niepodległość. Narwa leży na skrajnym północnym wschodzie Estonii, będącej członkiem NATO, bezpośrednio przy granicy z Rosją. 97% ludności posługuje się rosyjskim jako językiem ojczystym .
Taka tajna operacja Kremla stanowiłaby wyzwanie dla Estonii i całego NATO, ponieważ rodziłaby pytanie o proporcjonalną reakcję. Jednak eskalacja nie musi mieć miejsca w Narwie. „Zielone ludziki” mogłyby pojawić się na przykład w prowincji łotewskiej w pobliżu granicy z Rosją lub Białorusią, gdzie wiele osób posługuje się językiem rosyjskim, na przykład w rejonie węzła kolejowego w Rezekne.
Archipelag Svalbard, z rosyjskim miastem górniczym Barentsburg, również byłby odpowiednim kandydatem do eskalacji ze względu na jego szczególny status w świetle prawa międzynarodowego . W Mołdawii Rosja może już wywierać wpływ na separatystyczną republikę Naddniestrza. Możliwe jest przeprowadzenie tajnej operacji, na przykład w autonomicznej republice Gagauzji, uważanej za prorosyjską . Chociaż Mołdawia nie należy ani do UE, ani do NATO, konflikt zbrojny w jej bezpośrednim sąsiedztwie stanowiłby poważne wyzwanie polityczne i militarne dla Europy.
Zagrożenie rosyjskie istnieje niezależnie od ChinSkoordynowana eskalacja na wielu teatrach działań leżałaby w interesie autorytarnej osi Moskwa-Pekin. Stany Zjednoczone musiałyby odpowiedzieć na chiński atak na Tajwan, ale byłyby również zaangażowane na wschodniej flance Europy poprzez NATO. UE byłaby politycznie zajęta własnymi sprawami i mogłaby w ten sposób uniknąć kolejnego otwartego konfliktu z Chinami. Intencje państw autokratycznych zostałyby osiągnięte.
Nie można jednak skupiać się wyłącznie na tym skrajnym scenariuszu, który już teraz graniczy z III wojną światową. Geopolityczne uwikłania głównych mocarstw w różnych regionach objętych konfliktami istnieją już dziś. „Scenariusza narwskiego” nie należy rozumieć wyłącznie jako rosyjskiego wsparcia dla Chin. Zagrożenie ze strony Kremla istnieje już dziś – niezależnie od planów Pekinu.
Zachodnie agencje bezpieczeństwa od miesięcy obawiają się, że Kreml może w najbliższych latach rozpocząć operację mającą na celu sprawdzenie spójności NATO. Byłby to logiczny kolejny krok , biorąc pod uwagę zaostrzającą się konfrontację, do której Rosja dąży z Zachodem. Sabotaż kabli podmorskich, prowokacje wojskowe, podpalenia i bardziej agresywne kampanie wpływu pokazują, że Kreml coraz bardziej otwarcie atakuje Europę.
Rosja przygotowuje się do wojny. Klęska na Ukrainie nie jest przewidywana. W związku z tym gotowość Kremla do współpracy z chińskim reżimem jest prawdopodobnie wysoka. Skoordynowany atak na Tajwan i państwo członkowskie NATO jest scenariuszem ekstremalnym, ale nie można go wykluczyć. Bardziej prawdopodobne jest, że oba autokratyczne reżimy będą oportunistycznie wykorzystywać nadarzające się okazje, aby zaostrzyć konflikt z demokratycznym Zachodem dla własnych korzyści.
Dla Europy oznacza to rozważenie i przygotowanie się na ekstremalne scenariusze. Jednocześnie politycy i organy bezpieczeństwa muszą reagować na te warianty eskalacji, które stanowią bezpośrednie zagrożenie. Ponieważ wydarzenia na froncie na Ukrainie i spójność polityczna UE mają również kontekst geopolityczny.
Z perspektywy europejskiej trzy czynniki mogą znacznie przyspieszyć eskalację:
- Przełom Rosji na Ukrainie: Rosja obecnie napędza wojnę na Ukrainie, ponosząc ciężkie straty. Jak dotąd ukraińskim siłom zbrojnym udało się powstrzymać ataki. Wojska rosyjskie posuwają się bardzo powoli. Istnieje jednak ryzyko, że w nadchodzących tygodniach uda im się osiągnąć przełom. Moskwa mogłaby wówczas szybko osiągnąć znaczące zdobycze terytorialne i zadać Ukraińcom dotkliwe straty. Wywarłoby to jeszcze większą presję polityczną i militarną na Kijów. Europa prawdopodobnie musiałaby zmierzyć się z większą falą uchodźców, co mogłoby również wpłynąć na nastroje polityczne w UE.
- Konflikt z USA: Relacje UE-USA gwałtownie się ochłodziły od czasu objęcia urzędu przez Donalda Trumpa w styczniu. Spór o cła jest obecnie w fazie tlącej. Do tej pory uniknięto poważnej eskalacji w NATO, częściowo dzięki ambitnym obietnicom europejskich państw członkowskich. Jednak niepewne jest, czy spokój będzie trwały. Różnice zdań dotyczące ceł lub wydatków NATO mogą w każdej chwili przerodzić się w poważniejszy konflikt. Miałoby to poważne konsekwencje dla Europy, ponieważ kontynent jest technologicznie i militarnie zależny od USA. Zerwanie tej współpracy osłabiłoby Zachód – ku uciesze reżimów autokratycznych.
- Kryzys w UE: Prawicowe i lewicowe siły populistyczne, antyunijne, zyskały na znaczeniu w kilku krajach w ostatnich latach. Wywiera to fundamentalną presję na UE. Utrudnia to prowadzenie spójnej polityki. Podczas gdy sytuacja geopolityczna staje się coraz bardziej nieprzewidywalna, a zagrożenie dla liberalnego Zachodu rośnie, UE jest zajęta sobą. Sojusz lewicowych i prawicowych populistów w Niemczech mógłby poważnie zagrozić jedności Europy.
Gonzalo Fuentes / Reuters
Prezydent Francji Emmanuel Macron ma rację, mówiąc, że wolność Francji nie była pod tak silną presją od 1945 roku. Jego oświadczenie, wygłoszone żołnierzom w przededniu francuskiego święta narodowego, odnosi się do całej Europy. Stawką jest odporność liberalnej demokracji na napór autorytarnej osi Moskwa-Pekin.
Państwa europejskie stoją przed wyzwaniem zarówno przezbrojenia własnych sił zbrojnych, jak i umożliwienia Ukrainie wyjścia z trudnej sytuacji militarnej. Być może wymaga to przyznania, że Europa jest już w stanie wojny z Rosją – a przynajmniej w otwartym konflikcie. Prawdziwy pokój wymaga wewnętrznej gotowości do odparcia ataku na wolność.
nzz.ch