Nie świętujcie zwycięzców Wimbledonu – to szokujące dla tenisa, że nie przeszli testów na obecność narkotyków i nigdy nie powinni tam być, pisze OLIVER HOLT

Wybierz język

Polish

Down Icon

Wybierz kraj

America

Down Icon

Nie świętujcie zwycięzców Wimbledonu – to szokujące dla tenisa, że nie przeszli testów na obecność narkotyków i nigdy nie powinni tam być, pisze OLIVER HOLT

Nie świętujcie zwycięzców Wimbledonu – to szokujące dla tenisa, że nie przeszli testów na obecność narkotyków i nigdy nie powinni tam być, pisze OLIVER HOLT

Opublikowano: | Zaktualizowano:

Było bardzo zabawne słuchać eufemizmów używanych przez grupę byłych tenisistów i komentatorów, aby obalić tezę, że nowy mistrz Wimbledonu w grze pojedynczej mężczyzn,Jannik Sinner , nie powinien w ogóle grać w tym turnieju, nie mówiąc już o jego wygraniu.

Biedny, biedny Sinner, u którego w zeszłym roku dwukrotnie wykryto anaboliczny steryd clostebol, uniknął w lutym marnego, trzymiesięcznego zawieszenia, co oznaczało, że nie opuścił ani jednego wydarzenia Wielkiego Szlema.

A po tym, jak w niedzielę pokonał Carlosa Alcaraza w czterech setach w finale mężczyzn w All England Club, powiedziano nam, że oprócz podziwiania jego tenisa, powinniśmy podziwiać jego hart ducha, jaki włożył w walkę z zawieszeniem. Niektórzy, co zabawne, mówili o „przeżyciu”, jakie go spotkało.

„Stoczył” ciężką „walkę”, jak nam powiedziano. Przedstawiano go raczej jako ofiarę niż osobę, która odbyła karę zakazu dopingowego . Przedstawiano go jako męczennika. Bohatera mściciela.

Czasem, będąc przez ostatnie dwa tygodnie na Wimbledonie, gdzie Sinner był witany entuzjastycznymi brawami i miał krótką pamięć, miałem wrażenie, jakby Basil Fawlty przechadzał się po korytarzach All England Club, podchodził do widzów i szeptał konspiracyjnie: „Nie wspominajcie o dopingu”.

Niestety dla sportu, coraz bardziej widać, że tenis zrezygnował z walki z dopingiem. W rezultacie tegoroczny Wimbledon przejdzie do historii jako turniej, w którym zwycięzcy singla mężczyzn i kobiet odbyli krótkie kary za doping, które zdaniem wielu powinny być dłuższe i wykluczać ich z udziału w SW19.

Jannik Sinner i Iga Świątek, tegoroczni zwycięzcy Wimbledonu, oboje odbyli karę zawieszenia za doping

W niedzielę podczas kolacji Champions Dinner para przywróciła starą tradycję tańca mistrzów

Sinner wygrał tytuł mężczyzn, a turniej singlowy kobiet był triumfem Igi Świątek, która w sobotnim finale pokonała swoją przeciwniczkę Amandę Anisimową 6:0, 6:0. Świątek została zawieszona na zaledwie miesiąc pod koniec zeszłego roku po tym, jak w jej organizmie wykryto lek na serce, trimetazydynę (TMZ).

Wyjaśniła, że naruszenie przepisów antydopingowych było spowodowane zanieczyszczoną dostawą dostępnego bez recepty leku melatonina, który stosuje w celu łagodzenia objawów jet lagu i problemów z zasypianiem.

Zagrożeniem dla tenisa, a w ogóle dla sportu, jest to, że idea odstraszania zanika w kontekście walki z dopingiem. Sinner i Świątek otrzymali łagodne kary za swoje przewinienia, a kilka miesięcy później zostali mistrzami Wimbledonu.

To mało powiedziane, że nie wyglądało to dobrze dla tenisa. Sport może desperacko szukać nowej rywalizacji między Sinnerem a Alcarazem, aby spróbować wypełnić lukę po odejściu Rogera Federera, Rafaela Nadala i, wkrótce, Novaka Djokovica, ale prawda jest taka, że pośpiech z powrotem Sinnera nadszarpnął tę rywalizację.

Sinner twierdził, że Clostebol dostał się do jego organizmu w wyniku ciągu zdarzeń, który rozpoczął się, gdy jego fizjoterapeuta, Giacomo Naldi, sięgnął do torby z lekami i zranił go skalpelem w rękę.

Naldi leczył skaleczenie dostępnym bez recepty sprayem o nazwie Trofodermin, który dostarczył trener fitness Sinnera, Umberto Ferrara. Trofodermin zawiera clostebol, steryd, który może budować masę mięśniową i poprawiać wyniki sportowe.

Naldi i Ferrara jakimś cudem nie zauważyli, że Trofodermin ma na opakowaniu ostrzeżenie „doping” w kształcie koła z czerwoną linią. Jest to tak oczywiste, że przypomina logo Ghostbusters . Nawiasem mówiąc, Naldi i Ferrara już nie pracują dla Sinnera.

Sinner tłumaczył się, że kiedy Naldi masował go skaleczonym palcem, clostebol przedostał się do jego organizmu. To zawiła historia. Światowa Agencja Antydopingowa (WADA) jednak w nią uwierzyła.

Sinner odebrał trofeum Wimbledonu od Księżnej Walii po pokonaniu Carlosa Alcaraza

Świątek zmiażdżyła Amandę Anisimovą, nie przegrywając ani jednego gema w swoim pierwszym finale Wimbledonu

Główny radca prawny WADA, Ross Wenzel, stwierdził, że „to sprawa zupełnie odległa od dopingu”, ale wielu innych, w tym Djokovic i Tim Henman, poczuło się niekomfortowo z powodu długości nałożonego zakazu.

Efektem tego było to, co wydarzyło się w ten weekend na Wimbledonie: dwóch graczy, którzy mieli już na koncie naruszenia przepisów antydopingowych i którzy zdaniem wielu nadal powinni odbywać karę zawieszenia, wygrali najbardziej prestiżowy turniej tenisowy na świecie.

Zdjęcie, na którym tańczą razem na Balu Mistrzów w niedzielny wieczór, było jednym z wielu słabych punktów w sportowej wojnie z dopingiem. To zdjęcie powinno mieć podpis: Poddanie się.

Najnowsze bzdury Infantino wywołały reakcję, na jaką zasługiwały

W niedzielny wieczór opuściłem stadion Lord’s po pauzach i próbowałem znaleźć miejsce, w którym mógłbym obejrzeć finał Klubowych Mistrzostw Świata.

Ktoś mi powiedział, że być może pokażą to na dużym ekranie, który ustawiono w małym amfiteatrze obok Grand Union Canal.

Dotarłem tam i zobaczyłem tłum kibiców, ale akurat transmitowano mecz grupowy Anglia - Walia w St. Gallen podczas Mistrzostw Europy Kobiet. Lauren Hemp właśnie dała Anglii prowadzenie 3:0. Sarina Wiegman i jej drużyna zmierzały do ćwierćfinału.

Znalazłem bar w Paddington, w którym transmitowano mecz Chelsea-PSG z New Jersey, akurat w samą porę, żeby zobaczyć genialne podanie Cole'a Palmera, które asystowało Joao Pedro przy trzecim golu dla Chelsea. Prowadzili też 3:0. Rozejrzałem się za kibicami Chelsea. Lokal był praktycznie pusty.

Właściwie, wyłączyli mecz w przerwie. Dotarłem do pubu po zachodniej stronie Hyde Parku akurat na początek drugiej połowy. Było tłoczno. Kilku turystów. Mecz na kilku telewizorach. Ale bez większego zainteresowania. Nie taka atmosfera, jaką można tam znaleźć na meczu Premier League. Ani na meczu Ligi Mistrzów.

Gianni Infantino (w środku) w niedzielny wieczór prezentował się znakomicie, wręczając Cole'owi Palmerowi nagrodę dla najlepszego zawodnika Klubowych Mistrzostw Świata.

Podobno niektóre puby w Earl's Court były pełne kibiców Chelsea. I gdzie indziej też, jestem pewien, ale kiedy wracałem do hotelu po meczu, nie było żadnych fajerwerków, klaksonów, żadnych świętowania. Klubowe Mistrzostwa Świata już zniknęły w tle.

Zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że powinno być miejsce na taki turniej – turniej klubowy, który rzuca wyzwanie naszemu wąskiemu, europocentrycznemu spojrzeniu na grę i daje możliwość rywalizacji drużynom z Ameryki Południowej, Azji, Afryki i Oceanii.

Jednak od początku było oczywiste, że turniej ten, podobnie jak wiele wielkich pomysłów prezydenta FIFA Gianniego Infantino, był wadliwy.

Mimo ogromnych obietnic składanych na jego rzecz, z daleka zawsze sprawiał wrażenie, jakby był to jeden z przyjacielskich turniejów, takich jak Premier League Summer Series.

Nigdy nie udało się jej całkowicie przezwyciężyć tego wyzwania dla swojej wiarygodności, ani też poczucia, że relacja z rozgrywek klubowych osiągnęła poziom nasycenia, po części dlatego, że powody obecności wielu uczestników były niejasne. Zbyt duża była rozbieżność między ich osiągnięciami a miejscem w turnieju.

Gdyby Liverpool brał w nim udział jako zwycięzca Premier League, albo Barcelona jako zwycięzca La Liga, to by pomogło. Rozumiem zawiłe powody przyjęcia Chelsea, ale ich obecność, jako drużyny, która wślizgnęła się do pierwszej piątki Premier League dopiero w ostatnim dniu poprzedniego sezonu, wydawała się szczególnie zastanawiająca. To oni byli zwycięzcami, na jakich turniej zasługiwał.

Żal mi Palace'a - poza jedną rzeczą

Steve Parish powiedział wcześniej, że Premier League nie powinna pomagać mniejszym klubom

Jest mi niezmiernie przykro z powodu kibiców Crystal Palace po tym, jak UEFA podjęła decyzję o przeniesieniu ich z Ligi Europy do Conference League z powodu sporu o własność kilku klubów.

Również współczuję ich prezesowi, Steve'owi Parishowi, choć trudno mi zapomnieć, jak kiedyś porównał kluby z niższych lig do osiedlowych sklepików, które nie mogą oczekiwać żadnej pomocy ze strony supermarketów, jakimi są kluby Premier League.

Nie jest przyjemnie, kiedy wielcy chłopcy kładą ci but na gardle, prawda?

Daily Mail

Daily Mail

Podobne wiadomości

Wszystkie wiadomości
Animated ArrowAnimated ArrowAnimated Arrow