WELL ART - Ewelina Skowrońska: "Zanurzam rośliny w tkaninie. To jest jak alchemia"

East–East to nie kolejna próbą mitologizowania Wschodu i ukazywania go jako egzotycznego kontrapunktu dla Zachodu. Zamiast powielać stereotypy, kurator Paweł Pachciarek buduje opowieść o Japonii przez pryzmat osobistych historii artystek i artystów, których życie, choć w odmienny sposób, splata się z tym krajem. Ich doświadczenia migracji, redefiniowania tożsamości i ponownego zakorzeniania się tworzą wielogłosową narrację o byciu pomiędzy biegunami kulturowymi, geograficznymi i językowymi.
Wśród współautorek prac na wystawie East–East znalazła się Ewelina Skowrońska, artystka wizualna, która po dekadzie życia i pracy w Japonii wraca na polski rynek artystyczny. Jej ręcznie barwione tkaniny przyjmują formę współczesnych totemów, roślinnych pejzaży na jedwabiu, niosących przesłanie duchowego połączenia. Przez organiczne kompozycje opowiada o potrzebie powrotu do prostych, zakorzenionych w naturze praktyk.

Tuż przed finisażem rozmawiamy z artystką o roli tradycyjnych technik w budowaniu współczesnej wrażliwości, wpływie japońskiej estetyki na jej praktykę twórczą oraz o tym, jak sztuka może być próbą uporządkowania rzeczywistości, osobistej i zbiorowej.
Polska artystka po dekadzie życia w Japonii. Jak Wschód zmienił jej spojrzenie na sztukę i życie?Maria Jasek, Well.pl: „East–East” to druga wystawa w Muzeum Manggha, na której możemy zobaczyć Twoje prace. Tym razem jesteś jedyną artystką pochodzącą z Polski. Co nowego wnosisz formalnie, emocjonalnie, tematycznie?
Ewelina Skowrońska: Moja poprzednia wystawa w Muzeum Manggha była częścią projektu zainicjowanego w Japonii, który zrealizowałam wspólnie z Moniką Brauntsch, działającą także w ramach Fundacji The Spirit of Poland. Była to wystawa zatytułowana Inner Strength – The Women of Poland and Japan, poświęcona kobietom z dwóch różnych kultur. Zależało nam na tym, by przyjrzeć się ich doświadczeniom, potrzebom i temu, co je łączy, a co różni. Zaprosiłyśmy do udziału pięć artystek z Japonii i pięć z Polski, a wystawa skupiała się głównie na ilustracji i grafice.
Oprócz tego, że East-East różni się od poprzedniego projektu pod względem merytorycznym, to pierwsza duża prezentacja mojej twórczości po powrocie do Polski i pierwsza tak wyraźnie osadzona w polskim kontekście. Cieszę się, że moje prace są pokazywane jako część szerszej dyskusji o relacjach Wschód–Zachód, z odniesieniem do Japonii, ale jednocześnie z silnym, polskim akcentem.

Do Japonii wyjechałaś 10 lat temu i zostałaś tam na dłużej. Taki był plan?
Wiele lat wcześniej, podczas mojej pierwszej wizyty w Japonii, pojawiła się we mnie przelotna myśl: „mogłabym tu kiedyś mieszkać”. I rzeczywiście, kilka lat później to marzenie się spełniło, chociaż przesądziła o tym praca mojego partnera. To trochę jedna z tych historii z kategorii „uważaj, czego sobie życzysz, bo może się spełnić”.
To było już po Twoich studiach artystycznych, więc można powiedzieć, że z perspektywy akademickiej byłaś już dojrzałą artystką. W jaki sposób zmiana kultury wpłynęła na Twoją twórczość? Rozwinęła ją, czy raczej nadała zupełnie inny kierunek?
Z perspektywy akademickiej owszem, ale dziś wydaje mi się, że dopiero w Japonii zaczęło się moje artystyczne dojrzewanie. Nie chcę idealizować i mówić, że tamta kultura mnie zmieniła. Uważam, że każde otoczenie wpływa na człowieka – czy to Londyn, Polska, Japonia, czy Ameryka Południowa. Staram się ostrożnie podchodzić do tego rodzaju pytań, bo to nie tak, że coś „zyskałam”. Bez wątpienia był to jednak ważny etap.
Długotrwały pobyt w obcej kulturze, początkowo bez szansy na porozumienie, bo Japończycy niewiele mówią po angielsku, stał się dla mnie doświadczeniem ciszy, w której usłyszałam siebie. Uświadomiłam sobie wtedy, że jestem z Europy, z Polski, że to, skąd pochodzę, ma znaczenie. Że moment, w którym się urodziłam, również mnie ukształtował. Dzięki tej opozycji, kulturowej i emocjonalnej, mogłam zajrzeć głębiej.
Oprócz tego, uwrażliwiłam się na rzeczy, które w Europie są mniej doceniane. Rzemiosło, praca ręczna, cierpliwość, dbałość o detale - tam czerpie się z tego przyjemność, traktuje jako rodzaj kunsztu, a proces jest równie ważny, jak i efekt końcowy. Zwróciłam też większą uwagę na naturę, nie w wyidealizowany sposób, ale jako coś, czego jesteśmy częścią.
Naturalne barwniki, jedwab i rośliny. Sztuka Eweliny Skowrońskiej jako duchowa praktykaStoimy właśnie przed tkaninami, które zafarbowałaś przy użyciu naturalnych barwników roślinnych. W Twojej twórczości natura nie tylko nosi znaczenia, ale staje się narzędziem, z którego świadomie korzystasz, by osiągnąć określony efekt wizualny. Co jest najważniejsze w interpretowaniu prac z East–East?
Płachty zostały wykonane na jedwabiu, a większość barwników z roślin, które sama zebrałam. Inspiracją była dla mnie idea talizmanów i totemów, czyli przedmiotów, do których ludzie od wieków zwracali się z prośbą o ochronę, wsparcie, dobre plony czy bezpieczeństwo. Chciałam stworzyć ich współczesne odpowiedniki, które odnoszą się do wyzwań współczesnego świata.
Każda barwa na tkaninie powstała na bazie starannie dobranych roślin, znanych ze swojego zastosowania w zielarstwie oraz praktykach duchowych. To moje autorskie kompozycje, mikstury, które zgodnie z tradycją niosą określoną energię i znaczenie.
W świecie pełnym niepewności, przemian i poczucia zagubienia szczególnie dziś potrzebujemy miejsc ukojenia. Przestrzeni, które pozwalają zetknąć się z tym, co niewidzialne, intuicyjne i trudne do ujęcia w racjonalne ramy, a jednocześnie głęboko odczuwalne. Przykładem może być tkanina zatytułowana Nadzieja, bo to coś, czego wyjątkowo dziś potrzebujemy. Inna praca odnosi się do pojęcia płodności rozumianej nie tylko dosłownie, ale także jako twórczy potencjał, zdolność inicjowania nowego. To energia niezbędna do wyjścia poza utarte schematy i otwarcia się na zmianę oraz kreowanie innych sposobów myślenia.

To chyba czasochłonny proces?
Tak. Korzystam z tradycyjnych technik, które wymagają dużo czasu, cierpliwości i pełnej obecności na każdym etapie pracy. Pracuję z żywymi roślinami, a nie gotowymi pigmentami. Część z nich zbieram osobiście, inne pozyskuję z miejsc specjalizujących się w roślinach do barwienia.Rośliny najpierw trzeba ususzyć, a następnie długo moczyć, by przygotować kąpiel barwiącą. Pod wpływem wody i odpowiedniej temperatury „otwierają się” i uwalniają barwniki. W tej kąpieli zanurzam tkaninę, wcześniej odpowiednio przygotowaną do farbowania.
To powolny i mozolny, ale jednocześnie bardzo satysfakcjonujący alchemiczny proces, który dla mnie jest swego rodzaju dialogiem, spotkaniem z roślinami - istotami, które traktuje jak przodków, od których mogę czerpać wiedzę. Każda roślina ma swój własny charakter, osobowość, sposób zachowywania się, więc pomimo dokładności pracy, nigdy do końca nie wiadomo, jaki będzie ostateczny efekt – i właśnie ta nieprzewidywalność dodaje całemu procesowi magii.
To nie pierwszy raz, gdy pracujesz z roślinami. Dlaczego właśnie ten temat, a jednocześnie materiał okazał się dla Ciebie tak ważny?
To jeden z powodów, dla których uważam, za artystycznie dojrzałam właśnie w Japonii. To tam zaczęłam intensywną pracę z roślinami: badałam je, studiowałam, uczyłam się ich właściwości. Tutaj, w ramach East-East, mogę w pełni zaprezentować efekty tej drogi.
W japońskiej kulturze odniesienie do natury to nie tyle filozofia, co fundamentalny sposób życia i postrzegania świata. Tam przyroda cieszy się głębokim respektem, połączonym ze świadomością swojej ogromnej mocy. Natura nie jest jedynie źródłem piękna, lecz również czymś surowym i nieprzewidywalnym. Trzęsienia ziemi czy tajfuny to w końcu codzienność.
Mimo tych zagrożeń, a może właśnie dzięki nim, natura jest traktowana jako nierozłączna część życia. Ta pełna akceptacja wszystkich jej aspektów zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Myślę, że znacznie różni się od podejścia zachodniego, gdzie często postrzegamy naturę jako coś zewnętrznego. Miejsce, do którego „idziemy” na wakacje czy weekend, traktując je jako przestrzeń relaksu i ucieczki, zamiast jako niezbędna część naszej egzystencji, bez której nie możemy istnieć jako ludzie.
Sztuka jako współpraca z naturą, nie dominacjaZ perspektywy życia w mieście bliskość natury nie jest oczywista. Mieszkańcom aglomeracji często wydaje się, że to właśnie tam toczy się prawdziwe życie — że tylko w wielkim mieście można naprawdę funkcjonować, rozwijać się, pracować. To jednak tylko względna prawda, a co więcej taki wybór wiąże się z koniecznością rezygnacji z czegoś innego. Choć miasta oferują skrawki zieleni, to ich mieszkańcy często tracą głęboki, codzienny kontakt z przyrodą. Twoje prace wychodzą naprzeciw tej tęsknocie, jakby zapraszały do intymnego spotkania z czymś pierwotnym, cichym, autentycznym. Jak Ty postrzegasz relację człowiek-natura? Co ona dla ciebie znaczy?
Zastanawiam się czasem, czy „relacja” to dobre słowo . Ale tak, to właściwe określenie, choć bardziej czuję, że nie jesteśmy wobec natury „po drugiej stronie”. Jesteśmy jej częścią. Wszyscy. A jednak często o tym zapominamy.Przez ostatnie dekady nasza cywilizacja koncentrowała się na rozwoju nauki, racjonalnym myśleniu, porządkowaniu świata według patriarchalnych, binarnych kategorii. Dla mnie to ogromne uproszczenie. Obserwując przyrodę i to, co się w niej dzieje, łatwo zauważyć, że nic nie jest jednoznaczne. Wszystko może być „takie i takie” jednocześnie. Natura potrafi być łagodna, dawać ukojenie i poczucie bezpieczeństwa, ale być też brutalna, niszcząca, nieprzewidywalna. Może dawać życie, ale i je odbierać. Te przeciwstawne jakości nie wykluczają się, a współistnieją, jak w idei yin i yang. I właśnie w tej niejednoznaczności widzę prawdę.
Dla mnie natura to nie odrębny świat, tylko coś, co nas podtrzymuje i tworzy. Bez roślin nie byłoby ludzi. Oddychamy powietrzem, które produkują, żywimy się nimi, leczymy dzięki nim. Większość leków ma swoje korzenie właśnie w roślinach. Jeszcze 150 lat temu barwiliśmy tkaniny naturalnymi pigmentami – kiedyś to była powszechna, żywa wiedza. Dziś niemal całkowicie zapomniana. Przez moją pracę staram się do niej nawiązywać, ale nie po to, żeby wracać do XVIII wieku, ale żeby mówić coś ważnego o przyszłości.
Staram się wychodzić poza antropocentryczne sposoby myślenia. Na przykład w pracy z roślinami nie traktuję ich jak narzędzi malarskich. To nie są środki do celu – to moi współtwórcy. Każda roślina ma swój charakter, osobowość, sposób reagowania na materiał i warunki. Nie da się jej w pełni kontrolować. Oczywiście, mogę zaplanować pewne etapy procesu, ale muszę też pozwolić im być sobą – usunąć własne ego jako artystka. I właśnie w tym widzę sens tej współpracy. Nie chodzi o dominację, wykorzystywanie, zagrabianie, jak to często robimy z naturą. Chodzi o partnerstwo.
W roślinach, w ich strukturze i zachowaniu, jest ogromna wiedza i duchowość, o której zapomnieliśmy. I co najważniejsze – to wszystko jest dostępne. Nie trzeba mieć pięciu doktoratów ani wyjeżdżać w dzikie ostępy. To jest na wyciągnięcie ręki. Wystarczy się zatrzymać i uważnie spojrzeć.
Papier washi, ceramika i filozofii wabi-sabiRozmawiałyśmy już o różnicach między Europą a Japonią oraz o tym, jak kształtują one codzienne życie i sposób postrzegania natury. A jak wygląda to w kontekście wystawiennictwa? Masz na swoim koncie wiele wystaw w Japonii - czy spotkałaś się ze zwyczajami lub praktyki, które Cię zaskoczyły? A może zauważyłaś znaczące różnice w porównaniu z doświadczeniami zdobytymi podczas wystaw w Europie?
Myślę, że japoński rynek sztuki, jak każdy inny, rządzi się swoimi prawami. Ale warto pamiętać, że pojęcie sztuki współczesnej w Japonii to zjawisko dość nowe, w pewnym sensie „zaimportowane” z Zachodu.
Miałam szczęście spotkać osoby zainteresowane moją twórczością. W pewnym momencie, razem z dwoma znajomymi, wynajęliśmy budynek w Tokio i stworzyliśmy własną przestrzeń artystyczną. Była to galeria, ale też miejsce spotkań, pop-upów i rozmów. Zainicjowałam wtedy projekt ONA Project Room – przestrzeń wspierającą osoby artystyczne identyfikujące się jako kobiety. Raz w miesiącu organizowaliśmy wystawy – część artystek zapraszaliśmy, część była wybierana w otwartych naborach. Projekt działał prawie trzy lata i w tym czasie zorganizowaliśmy naprawdę sporo wydarzeń.
W Japonii jest niewiele oddolnych, niezależnych inicjatyw artystycznych. Mamy muzea, prywatne galerie i… na tym w zasadzie się kończy. Brakuje państwowego wsparcia w postaci funduszy publicznych, dlatego artyści rzadko tworzą własne przestrzenie, nie tylko ze względów finansowych, ale też z powodów kulturowych. Dlatego ONA Project Room stało się ważnym miejscem na mapie Tokio i myślę, że odpowiedziało na realną potrzebę środowiska. Udało nam się stworzyć coś wartościowego.

To jedna z tych lekcji, które wyniosłam z Japonii: jeśli czegoś brakuje, a masz w sobie siłę, warto to po prostu stworzyć.
Obecnie pracujesz przede wszystkim z tkaniną. A czy jest jeszcze jakaś technika rzemieślnicza, która szczególnie Cię zaintrygowała i którą chciałabyś kiedyś spróbować w swojej twórczości?
Japonia to prawdziwa skarbnica rzemiosła, które mnie głęboko zainspirowało. Studiowałam grafikę warsztatową i przez wiele lat prowadziłam studio w Tokio, gdzie zajmowałam się między innymi drzeworytem, tradycyjną techniką druku. A myśląc o drzeworycie, od razu mam przed oczami papier washi. Miałam szczęście pracować z mistrzem papiernictwa, który sam hoduje rośliny potrzebne do jego wytwarzania. Pod jego okiem samodzielnie stworzyłam arkusze papieru. Ten proces, pełen cierpliwości i szacunku – od zbierania roślin, suszenia ich na śniegu, aż po ręczne czerpanie w zimnej wodzie – uświadomił mi, jak wiele wysiłku i pokory wymaga stworzenie jednej kartki papieru czerpanego.
Podobnie było z ceramiką, którą poznawałam z bliska. Wieloetapowy proces wypalania uczy szacunku do rzeczy, które na co dzień traktujemy jako oczywiste i często bezmyślnie wyrzucamy. Kto naprawiałby kubki z Ikei technika kintsugi, polegająca na spajaniu stłuczonych fragmentów złotem? To jedna z metod, która pięknie wpisuje się w japońską filozofię „wabi-sabi”, czyli doceniania niedoskonałości i przemijającej urody rzeczy.
Z szacunku do tradycji nie sięgałam od razu po jedną z najbardziej znanych technik barwierskich, indigo, choć jest ona dla mnie bardzo fascynująca. Planuję wybrać się na rezydencję artystyczną, by zgłębić ją bardziej świadomie i zobaczyć, jak mogłabym ją włączyć do swojej twórczości.
East–East w Krakowie: ostatnie dni wystawy, która łączy duchowość, sztukę i opowieści migrantówEast–East jest poniekąd zapowiedzią nowego etapu w Twojej twórczości - to pierwsza wystawa, od czasu, gdy wróciłaś do Europy na stałe. Gdzie w najbliższym czasie będzie można zobaczyć Twoje prace?
Obecnie krążę między Londynem i Wrocławiem, więc dopiero osadzam się z powrotem. Wiem już, że w październiku moje prace na papierze będą prezentowane podczas wystawy organizowanej przez Camden Open Air Gallery w ramach Frieze Week w Londynie. Nieco później, bo na początku przyszłego roku tkanina mojego autorstwa pojawi się na wystawie poświęconej właśnie tkaninom w jednej z warszawskich galerii.

well.pl