Reformizm umarł. Szuka następcy. Lewica, której nie ma.


Sekretarz Partii Demokratycznej Elly Schlein z Angelo Bonellim (Avs) (zdjęcie LaPresse)
Lewica, która jeszcze 15-20 lat temu wierzyła w swoje zwycięstwo, milczy i jest podzielona w obliczu świata, który wydaje się jej obcy, bo się zmienił. Cena reform, polityczne podarunki dla prawicy, zwrot ku moralności. Długi kryzys i pewne perspektywy.
W wyborach w Japonii nacjonalistyczna partia prawicowa, na którą głosują młodzi ludzie, zyskuje na popularności. W Stanach Zjednoczonych, prawie rok po zwycięstwie Trumpa, wybranego w głosowaniu powszechnym, w przeważającej mierze męskim, a znacznie większą liczbą Latynosów i Afroamerykanów niż wcześniej, Partia Demokratyczna milczy, a kandydat, który poprowadził ją do wyborów, zniknął. W Nowym Jorku prawybory Demokratów wygrał samozwańczy socjalista, podczas gdy były gubernator i burmistrz Demokratów prawdopodobnie będzie kandydował jako kandydat niezależny. Historia mogłaby z łatwością trwać dalej, ostatecznie doprowadzając do Włoch, gdzie byli liderzy Partii Demokratycznej, nie mając nic do powiedzenia, przekazali partię grupie, która jej nie lubiła i która skutecznie odrzuciła hipotezę Veltroniego, częściowo dlatego, że było to możliwe .
Ta nowa grupa nie wie, co powiedzieć w polityce zagranicznej , gdzie ogranicza się do moralistycznych deklaracji w bardzo napiętej sytuacji, wymagającej rozumu i inicjatywy (nawet spotkanie w Waszyngtonie nie zostało w rzeczywistości skomentowane), a w polityce wewnętrznej okazuje się być więźniem polityki sojuszy pozbawionych zasięgu i idei , co szczególnie na Południu przyczynia się do przekształcenia tego moralizmu w katastrofę klientelistyczną, reprezentowaną przez kacyków i kompromisy, które są jej przeciwieństwem.
W krajach, które kiedyś nazywano „zaawansowanymi”, od kilku lat jesteśmy świadkami zjawiska o ogromnym znaczeniu, zainteresowaniu, a nawet smutku. Trzydzieści lub czterdzieści lat po śmierci starej i zróżnicowanej prawicy – nacjonalistycznej, konserwatywnej, reakcyjnej, a nawet faszystowskiej prawicy w Europie Zachodniej, a także tradycyjnej prawicy republikańskiej, dalekiego spadkobiercy partii Lincolna i tej, która walczyła z Nowym Ładem w Stanach Zjednoczonych – zabitej przez „postęp”, dziś umiera „nowoczesna i rozsądna” lewica, która jeszcze 15-20 lat temu wierzyła, że wygrała i że świat należy do niej .
Właśnie dlatego, że prawica została pokonana jako pierwsza i w związku z tym zmuszona do mozolnej odnowy od lat 70., jest ona dziś, z dyskursywnego punktu widzenia – niezależnie od słuszności tez zawartych w tym przemówieniu – dalej niż lewica, która wydaje się pozbawiona głosu, co Kamala Harris wskazuje z imponującą jasnością i co potwierdzają sprzeczności wielu jej europejskich liderów.
Lewica jest również głęboko podzielona w obliczu świata, który wydaje się jej obcy, ponieważ się zmienił. Ten podział sam w sobie nie jest dziwny. Podobnie jak prawica, lewica zawsze była pluralna, daleko poza słynnym dualizmem między reformistami a rewolucjonistami, który ignorował – i uniemożliwiał sobie zrozumienie świata – istnienie lewic niesocjalistycznych, chrześcijańskich czy liberalnych. Zmieniły się raczej formy i podziały, które dzielą jej dusze, jak wykazali Mamdani, Adams i Cuomo w Nowym Jorku, Mélenchon, czy też ten segment lewicy, który tymczasowo znalazł dom u Macrona we Francji, Ruchu Pięciu Gwiazd, Czerwonych i Zielonych, nowej Partii Demokratycznej czy wstrząsów reformizmu we Włoszech.
Zanim o tym porozmawiamy, warto przypomnieć naszą historię, zaczynając przynajmniej od Bad Godesberg. To właśnie tutaj, w 1959 roku, niemiecka socjaldemokracja porzuciła marksizm, klasę robotniczą i obietnicę radykalnej transformacji w przyszłości, redefiniując się jako siła zdolna do naprawy kapitalizmu na korzyść ludu poprzez eksploatację wytworzonego przez niego bogactwa. Złudzeniem było to, że to tylko „kapitalizm” (choć lepiej byłoby powiedzieć rynek) go wytwarzał, a nie nadzwyczajna sytuacja demograficzna, społeczna, technologiczna i polityczna – ta sama, która generowała „cuda” – nazwę, która powinna być przestrogą.
Od tamtej pory, przez około 30 lat, w Europie istniały trzy socjalizmy, a nie dwa (ZSRR i jego blok również były socjalistyczne), biorąc pod uwagę, że we Włoszech, ale także we Francji i Hiszpanii, reformistyczny socjalizm nie chciał porzucić nadziei na inną przyszłość. Świadczy o tym antyekonomiczna głupota nacjonalizacji Enel i budowy huty stali Italsider w Tarencie, które Włoska Partia Socjalistyczna (PSI) wykorzystała do stworzenia centrolewicy; retoryka „reform strukturalnych” lub przemówień Pertiniego i wczesnego Mitteranda z jego programem transformacyjnym; ale także Craxi, który poczuł potrzebę uzasadnienia pragmatycznej zmiany, odkurzając zawiły, radykalny i radykalnie antysemicki socjalizm Proudhona, którego prawdopodobnie nigdy nie czytał.
Do 1968 roku, roku Pragi, a także studentów i robotników, komunistyczna lewica kurczowo trzymała się mitu, w który szczerze wierzyli (choć być może nie niektórzy z jej czołowych przywódców) o realnej możliwości innego radykalizmu, ucieleśnionego przez system sowiecki. Mogła zatem być jednocześnie apokaliptyczna i moralistyczna, administratorem – oczekującym czegoś innego – rozsądnie reformistycznej władzy lokalnej, a jednocześnie „oddzielonym światem”, w którym znaczna część Włoch, w tym środowisko intelektualne, żyła z satysfakcją napędzaną cudem gospodarczym, marginalizacją postrzeganą jako obietnica lepszej przyszłości.
Ten w miarę wygodny świat przestał być początkowo tak obiecujący: zaangażowanie centrolewicy w reformowanie kraju zdawało się usprawiedliwiać tych, którzy, podobnie jak PCI, konsekwentnie domagali się tego, co wydawało się i ostatecznie było tym samym (więcej rozwoju na Południu, lepsze emerytury, więcej mieszkań komunalnych, więcej nacjonalizacji, krajowy system opieki zdrowotnej, większa autonomia lokalna, więcej praw socjalnych najpierw, a potem praw jednostki itd.). Stąd zwycięstwa wyborcze i iluzje w świecie, gdzie jednak obietnica sowieckiej różnorodności chyliła się ku upadkowi, a nadzieje rozbudzone przez nieludzką maoistyczną rewolucję kulturalną mogły przetrwać jedynie dzięki skrajnej ignorancji.
W tym klimacie, naznaczonym również niepokojami „nowej” lewicy, nowy lider PCI, Enrico Berlinguer, rozpoczął szybką drogę, która położyła kres przekonaniu o radzieckiej inności. Rozpoczęta przez czołgi w Pradze, naznaczona została zamachem w Bułgarii w 1973 roku, historycznym kompromisem, pośrednim poparciem dla NATO w 1976 roku oraz moskiewskim przemówieniem z 1977 roku o uniwersalnej wartości demokracji, a zakończyła się ogłoszeniem klęski rewolucji październikowej w 1981 roku.
Berlinguer podążał jednak za nią, nie porzucając nadziei na inność. A sama radykalizm jego krytyki realnego socjalizmu pomaga nam zrozumieć jego odmowę poprowadzenia PCI na stanowiska socjalistyczne, czego domagali się reformatorzy PCI pod wodzą Napolitano. Dla Berlinguera ów socjalizm – który był w istocie jedynym, jak pokazał Bad Godesberg, który już nie był socjalistyczny – był martwy, a jego przyjęcie oznaczało porzucenie przeszłości. Zaczął więc wyobrażać sobie inną, radykalną lewicę, złożoną z różnych elementów (ekologia, feminizm, pacyfizm, prawa człowieka itd.), spajanych moralizmem, co czyniło go prekursorem ideologii przebudzonej amerykańskiej „nowej lewicy”.
Z perspektywy czasu można powiedzieć, że Berlinguer w ten sposób zasłużył na przyszłość, czego nie udało się reformizmowi i racjonalnej lewicy, które wyczerpały swój kryzys w dekadach między tragedią Craxiego a pojawieniem się Ruchu Pięciu Gwiazd, wywołanego końcem tych nadzwyczajnych warunków i rozwoju, pojawieniem się nowego, starzejącego się społeczeństwa i upadkiem Zachodu w 1945 roku. Ciekawe jest dodać, że lewica chadecka obrała podobną ścieżkę, już w latach 70. i 80. XX wieku zmierzyła się z upadkiem nadziei na nowe chrześcijaństwo, co Pietro Scoppola wyraźnie widział, a Fanfani, najbardziej wpływowy polityk rozwoju kraju, który dotarł — pomimo chadeckiego przywództwa — do radykalnie innej przyszłości niż ta, na którą mieli nadzieję, niekochanej przyszłości, której Berlusconi był prorokiem i ucieleśnieniem koszmaru, dobrze rozumiał.
Od dawna rozumiemy, że w latach 1989-1991 upadek radzieckiego socjalizmu przytłoczył cały zachodni socjalizm, od nadziei Craxiego po marzenia komunistów, co Berlusconi wyczuł, skutecznie odrzucając groźbę komunizmu, który – jak twierdzili jego zdumieni przeciwnicy, przekonani, że z niego kpią – już nie istniał. Obecnie dostrzegamy również kryzys reformizmu w ogóle, prawdopodobnie zwieńczony kryzysem lat 2008-2009, ale zapoczątkowany już w latach 90., kiedy wcześniejsze próby wykorzystania długu publicznego do utrzymania reformizmu zdolnego do „dawania” zmusiły Giuliano Amato do uruchomienia programu równie niepopularnego, co koniecznego. Słowo „reforma” nabrało wówczas po raz pierwszy wyraźnej negatywnej konotacji (niedostrzegalnym precedensem było zniesienie „scala mobile” [schodów ruchomych]), ponieważ było to równoznaczne z odebraniem czegoś teraz, aby móc nadal dawać coś w przyszłości.
Należy podkreślić, że doświadczenie włoskie, choć – jak później potwierdził reżim Berlusconiego – stało na czele kryzysu liberalno-demokratycznych państw „opiekuńczych” utworzonych po II wojnie światowej, nie było jego jedynym przejawem . Zamiast drugiego Mitteranda, zmuszonego do zawrócenia, powinniśmy pomyśleć o Clintonie, który wygrał wybory w 1992 roku, zdobywając nieco ponad 40 procent głosów, dzięki kandydaturze Rossa Perota, niezależnego biznesmena, który ukradł głosy Republikanów. Zaledwie dwa lata później, po raz pierwszy od sześćdziesięciu lat rządów Demokratów, nowa Partia Republikańska odniosła zwycięstwo w wyborach do Izby Reprezentantów i Senatu dzięki programowi radykalnej reformy systemu opieki społecznej zapoczątkowanemu przez Nowy Ład, historyczne wydarzenie, które stworzyło program racjonalnej i antykomunistycznej amerykańskiej lewicy, której łabędzi śpiew miał miejsce wraz z Wielkim Społeczeństwem Johnsona. Wnikliwi obserwatorzy, tacy jak senator Moynihan, uznali to za znak, że reformistyczna lewica utraciła zarówno swój program, jak i idee, ponieważ społeczeństwo, które zbudowała, pogrążyło się w kryzysie. I właśnie w tej próżni nowa lewica – identytarna, przebudzona, a nawet otwarcie socjalistyczna, zakorzeniona w latach 60. i 70., nabrała sił i systematycznie zdobywała poparcie. Następnie była bliska zwycięstwa z Sandersem i niedawno wygrała wybory w Partii Demokratycznej w Nowym Jorku.
Idealny kryzys włoskiego reformizmu wkrótce zademonstrował rząd Prodiego — zdolny do wprowadzenia Włoch do strefy euro, ale niezdolny do opracowania i wdrożenia dalekosiężnego programu reform, po prostu dlatego, że nie wiedziałby, od czego zacząć — a następnie, nawiasem mówiąc, zatopił rząd D'Alemy, pomimo przyjęcia reformatorskiej retoryki . Tymczasem lewica, nawet w swoich kandydaturach (jeden z moich bardzo radykalnych współpracowników dręczył się nad tym, dlaczego faworyzowano sędziów i prefektów), przesuwała się w stronę legalności, porządku i szacunku, prawdopodobnie znak jej przekształcenia się w partię, a nie partię szanowanych ludzi, którzy dobrze radzą sobie w szkole (mówię to bez złośliwości, bo wszyscy chcielibyśmy mieć do czynienia z takimi ludźmi, gdyby nie fakt, że uwielbiają mówić ci, jak masz się zachowywać...). Nowa prawica została zatem obdarzona najpierw retoryką wolności, która była dla lewicy kluczowa, następnie retoryką życia (walką z aborcją już nie w imię tradycyjnych wartości, lecz „prawa do życia”), a następnie retoryką bezpieczeństwa, również kamieniem węgielnym starej komunistycznej lewicy, o czym wie każdy, kto zna historię, praktyki i ideologię Związku Radzieckiego. Jak pokazały lata pandemii, obdarzona została również nonkonformistyczną buntowniczością, a ostatecznie nawet walką z antysemityzmem – ale to już inna historia.
Zasadnicze pytanie pozostaje jednak niezmienne: wraz z końcem rozwoju, brakiem młodych ludzi i coraz bardziej starzejącym się społeczeństwem, w białym świecie, który od dziesięcioleci traci status i władzę i jest „inwazowany” przez różnorodnych ludzi, którzy – po przekroczeniu pewnego progu – są niechętni, reformizm przeszłości, ten, który dzięki pozornie niewyczerpanej energii i zasobom mógł ulepszyć świat, po prostu stracił sens. Dokonał tego w Europie bardziej niż w Stanach Zjednoczonych i w inny sposób, również dlatego, że ten pierwszy stracił znacznie więcej terenu niż ten drugi. A ponieważ – pomijając demagogiczne wybory, za które potem płaci się wysoką cenę – wprowadzanie reform oznacza restrukturyzację w celu konsolidacji, a zatem także usuwanie, reformy stały się prawdziwym przekleństwem, jak mawiają w Neapolu. Ci, którzy je przeprowadzają, niezależnie od tego, czy mówią prawdę, jak Amato czy Fornero, czy kłamią, jak Blair i Renzi, ryzykują, że staną się przedmiotem nienawiści.
Oto dlaczego reformistyczna Partia Demokratyczna, wyobrażona przez hojnie – ale jakże naiwnie! – optymistycznego Veltroniego w przededniu kryzysu w 2008 roku, jest praktycznie martwa , tak jak martwe są Demokratyczna Partia Nowego Ładu i Francuska Partia Socjalistyczna. To wyjaśnia kryzys, być może ostateczny, niemieckiej i szwedzkiej socjaldemokracji oraz trudności angielskiej Partii Pracy, która „triumfalnie” wygrała wybory, zdobywając mniej niż 34 procent głosów, tylko dzięki upadkowi szkockich niepodległościowców i Farage’a, który odebrał głosy konserwatystom lub teraz zagraża im w sondażach.
W tych warunkach nowa wersja moralistycznej radykalnej lewicy ma łatwiej, ponieważ obiecuje coś innego i nie zawraca sobie głowy konfrontacją z rzeczywistością. Niezadowolenie z rzeczywistości, która istnieje i jest realna, a zatem z każdego, kto został powołany do sprawowania władzy, może nawet otworzyć drogę do zwycięstwa wyborczego, zwłaszcza że nie żyjemy już w „zamkniętym” świecie zimnej wojny, który uniemożliwił komunistom na Zachodzie zdobycie władzy. Potencjalne zwycięstwo tej nowej lewicy zależy zatem od prawdopodobieństwa kryzysu, trudności jej przeciwników i możliwości jej przywódców. Pewne jest jednak, że po zwycięstwie nadejdą trudne czasy, ponieważ obietnica innego świata, osiągniętego poprzez wprowadzenie „sprawiedliwych” zasad i wykorzystanie państwa do osiągnięcia jak najbardziej realnej równości (co nie jest programem dawnych komunistów, lecz artykułem 3 Konstytucji, który ułatwił reformy w dekadach po cudzie i jest obecnie przeszkodą na drodze do realizmu), jest po prostu nieosiągalna w obecnych warunkach. To wyjaśnia, dlaczego Harris, wielki zwolennik workizmu, zamilkł, gdy został zmuszony do dyskusji o tym, co należy zrobić, dlaczego amerykańscy Demokraci nie wiedzą, co zaproponować, i dlaczego Mamdani wypełnia pustkę programem socjalistycznym (który z pewnością jest programem, choć starym i zawiedzionym w dziesiątkach krajów i sytuacji, ale nigdy nie był programem amerykańskich Demokratów), który doprowadziłby Nowy Jork do katastrofy, ale który śmiało głosi, co należy zrobić. I to wszystko bez wzmianki o polityce zagranicznej, która wymusza trudne wybory lub, przynajmniej w Europie, skazuje państwa na upadek i marginalizację – ścieżkę, którą, niestety, łatwo podążać.
Pytanie brzmi zatem, czy możliwe jest zbudowanie dziś nowej, racjonalnej lewicy (używam słowa „lewica”, ponieważ nasze prawo wyborcze, którego nie lubię, wymaga tego, a także dlatego, że odpowiada ono binarnej logice, równie wadliwej, co wrodzonej ludzkiej naturze), zdolnej skutecznie przeciwstawić się prawicy, uświadamiając ludziom błędy jej dyskursu oraz podważając i odbierając przywództwo moralistycznej lewicy. Zapobiegłoby to również utrwalaniu sukcesów prawicy, do których nieuchronnie prowadziłyby stanowiska i polityka tej moralistycznej lewicy, nawet jeśli chwilowo zwycięskie. Myślę, że da się to zrobić, ale oczywiście nie wiem jak. Myślę jednak, że zrozumiałem trzy rzeczy. Po pierwsze, musimy dostrzec i zrozumieć świat, w którym żyjemy, otwarcie o nim dyskutować i proponować odpowiednie zmiany, nie wzbudzając nienawiści, przezwyciężając irytację, jaką reformatorski dyskurs generuje swoim wyższościowym tonem. Jest to tym bardziej konieczne, że nikt tak naprawdę nie wie, co najlepiej zrobić w trudnych, ale fundamentalnych obszarach, a to dlatego, że nikt nie może twierdzić, że w pełni zrozumiał ogólne kierunki i trendy tego świata, na przykład w kwestiach spadku urodzeń, zgonów, imigracji, energii, edukacji, upadku i możliwego rozwoju, klimatu, nowych sojuszy międzynarodowych, przyszłości Europy itd.
Po drugie, w oparciu o tę analizę musimy zbudować dyskurs, który nie składa żadnych obietnic i nie używa słów brzmiących jak obietnice skazane na natychmiastowe złamanie, takie jak reformy i reformizm, które w związku z tym musiałyby zostać porzucone. Musimy raczej nauczyć się mówić o nowej rzeczywistości, która nas otacza, uznając prawdy każdego, nawet tych najdalszych od nas, ponieważ oni również mają prawdy, które należy zrozumieć i omówić.
Trzecim powodem jest to, że będziemy musieli znaleźć sposób na usystematyzowanie i dostosowanie do skali tych różnych prawd, znajdując ogólne rozwiązania, ale zawsze inspirując się realizmem, a nigdy moralizmem lub poczuciem wyższości, które wynika z przekonania, że wiemy, co należy zrobić.
To może być długa podróż, ale warta zachodu, zwłaszcza że nauczy nas wielu rzeczy i dostarczy cennych spostrzeżeń. Jak to zwykle bywa w polityce, jej długość będzie zależeć od jakości liderów, którzy nią kierują, a jakość warunków, w jakich zostanie podjęta, będzie zależeć od umiejętności przetrwania trudnych lat z rozsądkiem i elastycznością, w tym w zawieraniu sojuszy politycznych i podejmowaniu po drodze kolejnych prób.
Więcej na te tematy:
ilmanifesto