Wstępniak. Szczyt Trump-Putin: czerwony dywan i status quo

Nie ma nic lepszego od planu pokojowego niż masło na gałęzi na zakończenie szczytu w Anchorage . Bo kiedy amerykański prezydent mówi o „bardzo produktywnym” spotkaniu, a Rosjanin o „konstruktywnej” dyskusji, tłumaczenie z języka dyplomatycznego na potoczny francuski brzmi mniej więcej tak: „Idźcie dalej, nie ma tu nic do oglądania…”. Konkluzja Donalda Trumpa – „Jeszcze nie dotarliśmy do celu, ale poczyniliśmy postępy” – jest równoznaczna z ciepłym: „ Do zobaczenia następnym razem !”. Co, niestety, na razie przyczynia się znacznie bardziej do powrotu Władimira Putina na arenę międzynarodową niż do zakończenia walk na Ukrainie. Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski , który ma zostać przyjęty w Waszyngtonie w poniedziałek, skosztował tego jak koneser.
Trzymana na dystans, Europa ze swojej strony potwierdza swoje stanowisko, będące mieszanką nieustępliwości i impotencji: wywierając presję na Moskwę za pomocą sankcji gospodarczych, z których Kreml udaje, że się śmieje… To dla tych, którzy chcą widzieć szklankę do połowy pustą. Inni będą argumentować, że z dala od Anchorage, oczywiście, europejscy przywódcy nadal liczą punkty, obstawiając – ale czy mają wybór? – że czas jest po ich stronie. Wydaje się to potwierdzać rozpad rosyjskiej gospodarki, poza kompleksem wojskowo-przemysłowym .
Jednak grając kartą wyczerpania, Stary Kontynent podejmuje ogromne ryzyko: błędnej oceny odporności narodu, nad którym Putin nadal sprawuje żelazną władzę, pomimo 42 miesięcy wojny.
Czekanie, aż ogr padnie jak dojrzały owoc, oznacza, na razie, akceptację faktu, że duet, który właśnie opuścił Alaskę, dokończy reorganizację porządku świata czterema rękami. Mroczny horyzont.
Le Républicain Lorrain